Rozruchy, które rozpoczęły się w sobotę w zamieszkanej głównie przez imigrantów z Afryki i Karaibów dzielnicy Tottenham, rozlały się w nocy z niedzieli na poniedziałek na inne części Londynu. Grupy młodych ludzi atakowały policjantów, plądrowały sklepy i podpalały samochody. W Enfield ok. 200 osób starło się z policją. Ta użyła pałek, by rozpędzić tłum. Komendantka londyńskiej policji metropolitalnej Christine Jones przyznała, że nie spodziewała się kolejnych wybuchów przemocy na taką skalę jak w nocy z soboty na niedzielę. Wściekły tłum zdewastował wtedy dzielnicę Tottenham, raniąc 30 funkcjonariuszy. Do Londynu ściągnięto w poniedziałek posiłki policyjne z okolicznych hrabstw, a na ulice skierowano wzmocnione patrole.
– Funkcjonariusze są zszokowani niezwykłą skalą przemocy skierowaną bezpośrednio przeciwko nim – podkreśliła Jones. Przyczyną wybuchu zamieszek była śmierć 29-letniego Marka Duggana, mieszkańca Tottenhamu, który zginął w czwartek podczas wymiany ognia z usiłującą go aresztować policją. Jego rodzina uważa, że funkcjonariusze dokonali na nim egzekucji. Według niej Duggan „nie strzelałby do policji". W Tottenham imigrant z Karaibów uzyskał już status męczennika. Mieszkańcy dzielnicy Tottenham zorganizowali czuwanie przy świecach dla uczczenia jego pamięci. Według brytyjskich mediów ten ojciec trójki dzieci był handlarzem narkotyków i członkiem znanego gangu. Nosił przy sobie broń.