Demokratów z Jabłoka i nacjonalistów – tych od Żyrinowskiego i tych z małej organizacji Patrioci Rosji – łączy głównie wzajemna wrogość. A komuniści z ugrupowania Ziuganowa i Sprawiedliwa Rosja usiłują konkurować o ten sam lewicowy elektorat. Na pierwszy rzut oka ich porozumienie wydaje się więc dziwaczne. Ale nie jest takie dla każdego, kto zna historię rosyjskich wyborów. I ukoronowanie tej historii w postaci wyborów władz Moskwy dwa lata temu.

– To była wielka lekcja. Dla nas wszystkich stało się jasne, że trzeba współpracować – mówi wiceszefowa moskiewskiego oddziału Jabłoka Galina Michaliewa. Były to wybory zmanipulowane demonstracyjnie, urągające nawet rosyjskim standardom. Słynna stała się historia Siergieja Mitrochina z Jabłoka – według oficjalnych danych nie uzyskał ani jednego głosu w obwodzie wyborczym, w którym głosował on sam i cała jego rodzina. Nawet ta okoliczność nie przekonała jednak Centralnej Komisji Wyborczej o potrzebie przeprowadzenia śledztwa. Na masową skalę i przy bierności milicji wyrzucano wówczas z komisji obserwatorów z partii opozycyjnych. Dosypywano głosy do urn. Podwyższyło to frekwencję i zapewniło rządzącej Jednej Rosji przygniatające zwycięstwo. Bezwzględna większość ankietowanych wtedy moskwian uznała, że wybory były „imitacją" prawdziwego głosowania.

Sygnatariusze porozumienia pięciu partii (dotyczy ono Moskwy, ale partie ustaliły, że podobne umowy zostaną podpisane we wszystkich regionach) chcą wprowadzić obserwatorów do wszystkich komisji nadzorujących grudniowe wybory do Dumy. Zapowiadają też zaopatrzenie ich w kamery, które mają rejestrować przebieg liczenia głosów. Obserwatorzy w większości zgadzają się co do tego, że w Moskwie fałszerstwo na skalę 2009 roku raczej się nie powtórzy. Tu bowiem partie opozycyjne mają realne struktury i – jeśli władza nie zacznie czynnie przeciwdziałać – kontrolowanie wszystkich komisji leży w zakresie możliwości ich połączonych sił. – Moskwa to największy problem dla władzy – mówi szef fundacji Petersburska Polityka Michaił Winogradow. – W ogóle ludność miast powyżej miliona mieszkańców jest nastrojona znacznie bardziej krytycznie niż reszta Rosjan – dodaje.

Co do możliwości kontroli liczenia głosów na prowincji – a tam mieszka zdecydowana większość rosyjskich wyborców – sceptyczni są nawet opozycyjni politycy, którzy podpisali porozumienie. – Patrząc na sprawę realnie, w skali kraju damy radę skontrolować około połowy komisji – ocenia członek Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej Wadim Sołowiow. – A to dlatego, że większość partii ma rozwinięte struktury jedynie w dużych miastach. W miasteczkach i na wsiach praktycznie ich nie ma – tłumaczy. Borys Karalicki z Instytutu Globalizacji i Ruchów Społecznych podkreśla, że fizyczne fałszowanie wyników głosowania było w Rosji niegdyś powszechne, ale teraz staje się coraz rzadsze. – Podstawową metodą zarządzania procesem wyborczym jest teraz selekcja na wejściu, czyli dopuszczanie do udziału w nich jedynie tych partii opozycyjnych, o których wiadomo, że nie mają szans na większe poparcie – mówi. – W Rosji jest bowiem powszechną praktyką uniemożliwianie, pod rozmaitymi prawnymi pretekstami, opozycyjnym partiom rejestracji, a ich zwolennikom uczestnictwa w wyborach do Dumy.

Zdaniem Karalickiego w tej chwili żadna partia w Rosji nie potrafi zainteresować ludzi swoimi hasłami. Dlatego jest on sceptyczny co do tego, czy kontrola głosowania przyniesie opozycji pozytywne rezultaty. – Teraz człowiek albo w ogóle nie idzie na wybory, bo wszystkie partie są dla niego równie odpychające, albo idzie głosować na władzę – konkluduje ekspert.