Korespondencja z Moskwy
O sprawie napisał brytyjski dziennik „Daily Telegraph". Według gazety dokument został wydany w 2003 roku. Trzy lata później Duma uchwaliła prawo zezwalające prezydentowi na wysyłanie za granicę „oddziałów antyterrorystycznych".
Już wcześniej, bo w lutym 2004 roku w Katarze Rosjanom udało się zabić czeczeńskiego przywódcę Zelimchana Jandarbijewa. A w październiku 2006 roku w Londynie został otruty Aleksander Litwinienko, były oficer FSB, który oskarżał swoją byłą organizację o to, że na polecenie Kremla wysadzała w powietrze domy mieszkalne w Rosji. Następnie zaś miała zrzucić winę na Czeczenów i tym samym dać pretekst do inwazji na ich ojczyznę.
Według „Daily Telegraph", tajna dyrektywa nakazuje utworzenie specjalnego oddziału mającego zająć się wrogami Kremla przebywającymi za granicą. A więc poszukiwaniem i śledzeniem przywódców terrorystycznych oraz osób, które opuściły Rosję nielegalnie i są poszukiwane. A także winnych „szczególnie poważnych zbrodni skierowanych przeciw Federacji Rosyjskiej i jej obywatelom". Dyrektywę, opatrzoną gryfami tajności, podpisać miał dziś już nieżyjący generał Michaił Nieczajew – ówczesny szef Departamentu Operacji Kontrwywiadowczych FSB.
– Absolutnie nie wierzę w autentyczność dyrektywy; coś takiego po prostu nie ma prawa istnieć w przyrodzie. Niemożliwe, żeby znalazł się idiota, który podpisałby dyrektywę nakazującą zabijanie ludzi za granicą – denerwuje się w rozmowie z „Rz" Igor Korotczenko, były pułkownik Sztabu Generalnego, redaktor naczelny pisma „Obrona Narodowa". Zdaniem Korotczenki, gdyby dyrektywa była autentyczna, w myśl rosyjskich przepisów musiałby ją podpisać ktoś w strukturze FSB usytuowany wyżej niż Nieczajew.