Nigdy nie było tu jednak takiego klienta jak Joy Bricker. Co więcej, według CNN, takiego gościa nie pamiętają też w żadnym innym hotelu sieci Marriott.
Bricker po śmierci męża wprowadziła się do pokoju numer 202. Chciała znaleźć pracę w którymś z waszyngtońskim urzędów. I chociaż regularnie zmieniali się nie tylko sąsiedzi, ale nawet menedżerowie hotelu – przez dekadę aż sześciu – to nie myślała o wyprowadzce.
– Wypisywałam tylko jeden czek i wiedziałam, że w tym miesiącu mam już spokój – tłumaczyła Joy Bricker, niskiego wzrostu kobieta o siwych włosach. Nie tylko nie musiała się martwić o płacenie rachunków za prąd, telefon czy kablówkę, ale codziennie mogła też liczyć na wliczone w cenę pokoju śniadanie.
Kobieta nie wykorzystywała jednak wszystkich luksusów związanych z mieszkaniem w hotelu. Sama ścieliła sobie łóżko, a obsłudze hotelowej pozwoliła sprzątać w swoim apartamencie tylko trzy razy w tygodniu.
Jak informuje „Washington Post", Joy Bricker wynegocjowała też bardzo przyzwoitą stawkę i za apartament z dwoma sypialniami płaciła mniej niż 139 dolarów za noc.