Wczorajsze wybory prezydenckie w Naddniestrzu, gdzie stacjonuje ponad tysiąc rosyjskich żołnierzy, są testem dla władz na Kremlu. Ich kandydat, obecny przewodniczący parlamentu Anatolij Kaminski  otrzymał według sondaży 22,6 procent głosów, Jewgienij Szewczuk – 32,2 procent, zaś Igor Smirnow, kierujący tym regionem od 20 lat – ponad 47 procent. Jeśli wyniki sondaży się potwierdzą, Naddniestrze czeka druga tura wyborów.

Smirnow wystawił kandydaturę mimo przestróg Moskwy oraz decyzji parlamentu, który ograniczył termin urzędowania prezydenta do dwóch kadencji. Smirnow ubiega się o piątą, twierdząc, że prawo nie działa wstecz, a poprawki nie dotyczą jego czterech terminów.

Eksperci mówią, że Kreml stracił cierpliwość wobec  separatystycznego przywódcy po licznych aferach związanych z defraudacją rosyjskich środków przeznaczanych na wsparcie tego regionu. Ponadto Smirnow nie chce rozmawiać z Kiszyniowem o uregulowaniu konfliktu. Moskwa jest najwyraźniej bardziej zainteresowana integracją Naddniestrza z Mołdawią niż Mołdawii z Rumunią. Według analityków Rosja chciałaby także zachować monopol na uregulowanie konfliktów w byłym ZSRR.

– Niezależnie od tego, kto wygra wybory, Rosja będzie nadal prowadzić dialog z Naddniestrzem. Będzie dążyła do zachowania w tym miejscu obecności wojskowej oraz wpływu na Tyraspol, a tym samym, w mniejszym stopniu,  na Kiszyniów – mówi "Rz" Andriej Safonow, redaktor naczelny naddniestrzańskiej "Nowoj Gaziety", jeden z sześciu kandydatów w wyborach.

Moskwa postawiła na przewodniczącego parlamentu  Naddniestrza Anatolija Kaminskiego, który nazwał wybory "przełomem w historii Tyraspola".