Francois Hollande niczym prezydent Barack Obama obiecał wyborcom zmianę. Będzie w stanie dotrzymać słowa?
Michel Wieviorka: Kiedy w poniedziałek rano nowy prezydent rozpocznie przeprowadzkę do Pałacu Elizejskiego, uświadomi sobie, w jak trudnej sytuacji jest Francja. Nie ma wzrostu gospodarczego, firmy i fabryki są zamykane, ludzie tracą pracę. Przywódca socjalistów znajdzie się pod presją, aby jak najszybciej spełnić obietnice i rozbudzone oczekiwania, ale żeby to było możliwe, konieczne jest przywrócenie wzrostu gospodarczego. Nie mam pojęcia, w jaki sposób zamierza to zrobić, bo jego manifest nie daje na to odpowiedzi. Na pewno za wszelką cenę będzie chciał na europejskim forum rozpocząć debatę o mechanizmach wzrostu gospodarczego. Jego zwycięstwo oznacza jednak, że w kraju nie będzie zmian, które można by uznać za reformy. Będzie tylko inny rodzaj polityki.
Zamierza zacząć od podniesienia podatków dla najbogatszych i zmniejszenia pensji prezydenta. To musiało spodobać się Francuzom.
Problem w tym, że nie skończy się na wyższych podatkach dla garstki najbogatszych zarabiających powyżej miliona euro rocznie. Jestem przekonany, że cała klasa średnia szybko odczuje, że to ona płaci za zmianę stylu uprawiania polityki. Ale trzeba przyznać, że Sarkozy przez większość Francuzów było postrzegany jako polityk działający przede wszystkim w interesie biznesu i wprowadzający rozwiązania korzystne dla najbogatszych.
W połowie czerwca mają się odbyć wybory parlamentarne. Czy wejście do parlamentu skrajnej lewicy zmusi centrolewicowego Hollande'a do skrętu bardziej na lewo?