Poprzednie głosowanie w Kenii skończyło się masakrami, jakich wcześniej w tym kraju nigdy nie było
„Bez Raili, bez pokoju" – krzyczeli ludzie rzucając kamieniami w policjantów w mieście Kondele. Właśnie tam zaczęły się zamieszki pięć lat temu. Teraz, podobnie jak wtedy, uczestniczyli w nich członkowie ludu Luo z zachodu kraju, którzy uważają, że zostali oszukani.
Oszukany czuje się też ich przywódca. Raili Odinga, obecny premier. Choć apelował do swych zwolenników, by nie używali przemocy, zapowiedział, że nie uznaje wyniku wyborów i wniesie sprawę do sądu.
Kenijska Niezależna Komisja Wyborcza podała wczoraj oficjalne wyniki wyborów. Ogłosiła, że wygrał je Uhuru Kenyatta. Podano, że syn pierwszego prezydenta niepodległej Kenii, w poniedziałkowym głosowaniu zdobył 50,07 proc. głosów, czyli zaledwie kilka tysięcy więcej niż rywal.
Wyniki podano znacznie później niż planowano, a to dlatego, że nowoczesny biometryczny system do głosowania zepsuł się i karty z głosami trzeba było liczyć ręcznie. To z kolei wywołało lawinę spekulacji o możliwych fałszerstwach.