Rząd francuski zdecydował się na wysłanie do swej byłej kolonii około 1000 żołnierzy, którzy mają tam zaprowadzić względny porządek i zapobiec wojnie domowej podobnej do tej w Mali. Dowódcy wojskowi obiecują, że będzie to szybka i krótkotrwała akcja. Problem jednak w tym, że sytuacja w RŚA jest wyjątkowo skomplikowana.
W odróżnieniu od Mali, gdzie przeciwko władzy centralnej zbuntowali się podburzani przez Al Kaidę islamiści w RŚA kilka ugrupowań walczy nie tylko z siłami rządowymi, ale także między sobą. W kraju panuje całkowity chaos, powszechne są masowe mordy, najazdy na wsie wyznawców innej religii, gwałty i porywanie ludzi.
Obok Francuzów, których w stolicy kraju Bangui jest już ok. 400 w misji biorą też udział żołnierze z kilku krajów afrykańskich w ramach misji ONZ znanej jako MISCA. Ich liczebność wynosi obecnie 2500, ale docelowo ma osiągnąć stan 3600 ludzi.
Republika środkowoafrykańska nazywana jest ironicznie „państwem fantomowym", ponieważ w swojej 55-letniej historii praktycznie nigdy nie była oazą pokoju i miejscem normalnego rozwoju. Obecna faza chaos rozpoczęła się w grudniu 2012 r. gdy rebelianci Séléka (głównie muzułmanie) ruszyli z północy kraju na stolicę i po trzech miesiącach walk obalili chrześcijańskiego prezydenta Francoisa Bozizé. We wrześniu tego roku wynieśli swojego przywódcę Michela Djotodię na stanowisko głowy państwa. Miał je piastować do wyborów w 2015 r.
Djotodia rzeczywiście chciał uspokoić sytuację i zabrał się za rozbrajanie swoich oddziałów. Tego jednak rebeliantom było już za wiele – porzucili byłego wodza, rozpoczynając chaotyczny zbrojny terror. Ludzie wierni prezydentowi kontrolują tylko część stolicy, reszta kraju jest wydana na gwałty i rabunki band nazywających się powstańcami, choć w istocie nie przestrzegających żadnych zasad i żadnej zwierzchności nad sobą. Są wśród nich zarówno dobrowolni bojownicy, jak i młodzi chłopcy porywani ze swych wiosek i zmuszani do walki.