Starcia między siłami wiernymi prezydentowi Salvie Kiirrowi a buntownikami, którzy poparli jego zwolnionego z urzędu w lipcu zastępcę Rieka Machara trwaja już półtorej tygodnia. U ich podstaw leży zadawniony konflikt etniczny między Dinkami (to narodowość z której wywodzi się prezydent) i Nuerami (lud byłego wiceprezydenta).
Na początku tygodnia mówiono o ok. 500 zabitych w walkach międzyplemiennych, jednak doniesienia te są obecnie korygowane. Najprawdopodobniej liczę ofiar znacznie zaniżono – obecnie nie wyklucza się, że zabitych może być już kilka tysięcy. Dane te są trudne do zweryfikowania, bowiem do starć dochodziło w odległych miejscowościach i trudno o jakiekolwiek potwierdzenie doniesień uchodźców uciekających głównie do baz ONZ. Hilde Johnsson kierująca misją ONZ w Sudanie Południowym (UNMISS) przyznała, że ofiar jest bardzo dużo, a podległe jej ośrodki są już przepełnione. Uciekło do nich ponad 50 tys. osób, a kolejne wciąż napływają.
Tymczasem naciski na zakończenie walk i powstrzymanie rozlewu krwi wywiera społeczność międzynarodowa. Do Dżuby przybyli prezydent Kenii Uhuru Kenyatta i premier Etiopii Hailemariam Desalegn. Mają oni podjąć misję doprowadzenia do zawieszenia broni. We wtorek Rada Bezpieczeństwa ONZ przegłosowała podwojenie liczebności międzynarodowych sił zbrojnych w Sudanie Południowym z obecnych 6 tys. do 12,5 tys. Obok żołnierzy służbę pełnić ma też ponad 1300 policjantów.