Według instytutu Median do przyszłego parlamentu wejdą tylko trzy ugrupowania. Partię rządzącą w wyborach 6 kwietnia zamierza poprzeć 39 proc. wyborców. Na wspólny blok socjalistów i liberałów chce głosować 22 proc., a skrajnie prawicowy Jobbik może liczyć na 11 proc. głosów. Progu wyborczego może nie przekroczyć ekologiczno-liberalna partia LMP (3 proc.).
– Stawką nie jest już zwycięstwo w wyborach, ale jego skala, czyli utrzymanie przez Fidesz większości konstytucyjnej w parlamencie – mówi „Rz" Tamás Lánczi, politolog z konserwatywnego think tanku „Századvég". – Jeśli można oczekiwać jakichś zmian, to może lekkiego poprawienia wyniku LMP, na którą głosy mogą oddać niezadowoleni z rządów Fideszu, którzy nie popierają lewicy – tłumaczy ekspert.
Ciągle wysoki jest odsetek niezdecydowanych, którzy nie wiedzą, czy chcą głosować i na kogo (48 proc.), jednak wśród zdecydowanych Fidesz zamierza poprzeć aż 52 proc. Także na liście cieszących się zaufaniem polityków prym wiodą konserwatyści. Otwiera ją prezydent János Áder z poparciem 53 proc., drugi jest Viktor Orbán (45 proc.). W pierwszej dziesiątce jest tylko jeden polityk lewicowy – Attila Mesterházi, szef Węgierskiej Partii Socjalistycznej (33 proc.).
Kampania wyborcza toczy się spokojnie. Opozycja skarży się jednak na utrudnienia, bo zmienione w ubiegłym roku przepisy nakładają szereg ograniczeń. Nie wolno emitować płatnych reklam w telewizjach komercyjnych. W telewizji publicznej wszystkie partie łącznie otrzymają 600 minut.
Wszystko wskazuje na to, że podobnie jak w roku 2010 nie będzie debaty telewizyjnej przywódców głównych obozów. Nie jest nią zainteresowany Fidesz, ale nie widać także starań o jej przeprowadzenie ze strony opozycji.