W sobotę zmarł kijowski metropolita Włodzimierz, stojący na czele ukraińskiej Cerkwi prawosławnej patriarchatu moskiewskiego, czyli podporządkowanej Moskwie. Wśród hierarchów zaczęły się spory o to, kto stanie na czele największej ukraińskiej organizacji religijnej na Ukrainie. Czy następca będzie kontynuował umiarkowaną politykę poprzednika, czy też zaangażuje się po stronie sił prorosyjskich?
W ostatnich miesiącach życia ciężko chory Włodzimierz odsuwał się od kierowania Cerkwią, której większość wiernych mieszka na południu i wschodzie Ukrainy. Tymczasem władze w Kijowie oskarżały jej kapłanów o sprzyjanie separatystom na wschodzie. Jednego z duchownych, Władimira Mareckiego, złapały siły bezpieczeństwa, gdy 25 maja w dniu wyborów prezydenckich dowodził bojówką rozbijającą lokale wyborcze w obwodzie ługańskim. Zwierzchnik monastyru w Swiatogorsku (leżącego obok bazy separatystów w Słowiańsku) kilkakrotnie musiał odpierać zarzuty o magazynowanie broni dla rosyjskich oddziałów i przechowywanie przybyłych z Rosji bojówkarzy. – Prawosławni kapłani wspierają separatystów na wschodzie kraju, udostępniają im świątynie do przechowywania broni – twierdzi w rozmowie z „Rz" protojerej Dmytryj Sadowiak z konkurencyjnego patriarchatu kijowskiego.
Wzajemne represje
Jednocześnie inne istniejące na Ukrainie Cerkwie zostały poddane represjom rosyjskich władz na Krymie. Przede wszystkim greckokatolicka (na zachodzie kraju uważana za najbardziej ukraiński z Kościołów), ale i prawosławni z patriarchatu kijowskiego (oderwał się od Cerkwi rosyjskiej w 1992 roku) oraz Cerkwi autokefalicznej (nieuznawanej przez innych, nawiązującej do tradycji niezależnej Cerkwi ukraińskiej zniszczonej przez bolszewików w latach 30.).
Jednak i prawosławni uznający zwierzchnictwo Moskwy stali się obiektem szykan. W ciągu tego roku już co najmniej dwukrotnie próbowano odebrać im najsłynniejszą świątynię wschodniego prawosławia – kijowską Ławrę Peczerską.