Kontrolowany przez Moskwę prezydent Jewgienij Szewczuk, który od niemal trzech lat rządzi separatystyczną republiką w Mołdawii (przy południowo-zachodniej granicy Ukrainy), nagle zarządził powszechną mobilizację. Zgodnie z jego rozporządzeniem wszyscy mężczyźni podlegający poborowi powinni się natychmiast zgłosić do najbliższej komendy wojskowej. Mobilizacja obowiązuje również wszystkich pracowników urzędów i organów władz państwowych.
Interesujące jest to, że głównym celem powszechnej mobilizacji jest „utworzenie wojskowego kontyngentu sił pokojowych". Nietrudno się domyślić, że na celowniku tych „pokojowych sił" w pierwszej kolejności znajdzie się Ukraina, która od pół roku prowadzi wojnę z prorosyjskimi separatystami w Donbasie.
Decyzja o mobilizacji zapadła kilka dni po spotkaniu Szewczuka z wicepremierem Rosji Dmitrijem Rogozinem na Krymie. Ukraińskie media podają, że Rogozin, który od kilku lat odgrywa rolę pośrednika między Tyraspolem a Moskwą, miał namawiać naddniestrzańskiego prezydenta do udziału w realizacji kolejnego planu na Ukrainie.
Według tych informacji plan ten miał polegać na połączeniu sił anektowanego Krymu z siłami Naddniestrza i separatystycznych republik z Donbasu w przypadku rosyjskiej inwazji.
– Nie możemy wykluczyć otwartej rosyjskiej agresji, lecz w obecnej sytuacji mobilizacja wojsk w Naddniestrzu ma na celu rozproszenie ukraińskich sił zbrojnych – mówi „Rz" kpt. Aleksej Arestowycz, ukraiński ekspert wojskowy. Jak twierdzi, wycofanie części armii z Donbasu wzmocniłoby pozycje separatystów w Doniecku i Ługańsku, którzy od kilku tygodni znajdują się w defensywie.