W ostatnią środę ktoś wrzucił ręczny granat na podwórko domu przewodniczącego abchaskiej Centralnej Komisji Wyborczej Batała Tabaguy, a w piątek ostrzelano z karabinu maszynowego samochód Izydy Czanii, redaktor naczelnej opozycyjnej „Nużnej Gaziety". Nikt nie ucierpiał, ale też celem napastników było zapewne nastraszenie czy ostrzeżenie pod adresem ofiar. Tak wyglądał koniec kampanii przed niedzielnymi wyborami prezydenckimi w separatystycznej, nieuznanej na arenie międzynarodowej Abchazji.
Czterech prezydentów
Niekontrolowany przez Tbilisi gruziński region wybierał już czwartego w swojej historii prezydenta. Pierwszym był Władysław Ardzinba, który kierował parapaństwem od wojny secesyjnej 1992–1993. Za rządów jego następcy, Siergieja Bagapsza, doszło do wojny rosyjsko-gruzińskiej w 2008 roku i uznania abchaskiej niepodległości przez Moskwę oraz kilka egzotycznych krajów Ameryki Południowej i Oceanii.
Kolejny przywódca, Aleksander Ankwab, pożegnał się z władzą po wielotysięcznych protestach pod koniec maja tego roku.
– Ankwab został przekreślony, gdy nie wyszedł do zebranego przed swoją siedzibą tłumu – opowiada Oleg Bganba, profesor historii. – Zamiast tego uciekł do rosyjskiej bazy wojskowej. Mężczyzna na Kaukazie nie ma prawa tak się zachować. Dymisja stała się kwestią kilku dni.
Nie wziął nawet kopiejki
Obecnie spośród czterech kandydatów liczyło się dwóch. Raul Chadżimba to weteran abchaskiej polityki. Absolwent Szkoły KGB w Mińsku. Po wojnie 1992–1993 kierował służbami specjalnymi, a następnie był wicepremierem i premierem. W wyborach jesienią 2004 roku był kandydatem „partii władzy" i ustępującego Ardzinby, cieszył się też wielokrotnie deklarowanym wsparciem Moskwy. Abchazowie, traktujący Rosję jak sojusznika i opiekuna, ale nielubiący, gdy im się coś narzuca, wybrali jednak niewielką większością głosów Siergieja Bagapsza, zwolennika większej niezależności od północnego sąsiada. Doszło do kilkutygodniowego kryzysu, który się zakończył powtórzonymi wyborami.