Chodzi nam o to, aby lepiej wypełniać zobowiązania międzynarodowe w postaci uczestnictwa w morskich akcjach ratowniczych, przeciwdziałaniom klęskom żywiołowym i przedsięwzięciach badawczych – przekonywał całkiem poważnie w sobotę w Singapurze admirał Sun Jianguo, odpierając oskarżenia, iż Chiny zamierzają anektować niemal cały obszar Morza Południowochińskiego.
Formułują je państwa tego regionu zaniepokojone ekspansją Chin na morze o powierzchni półtora raza większej od Morza Śródziemnego, przez które przepływa 40 proc. całego handlu światowego. Od początku ubiegłego roku Chiny prowadzą w rejonie archipelagu wysp Spratly wielką akcję rozbudowy niewielkich wysepek, zwiększając ich powierzchnię przy użyciu piasku tłoczonego z dna morza. Zasypywane są rafy koralowe, budowane przystanie portowe, lotniska polowe. Pojawiają się też latarnie morskie. Pekin udowadnia, że wyspy te znajdują się na mapach morskich z czasów dynastii Yuan (1271–1368), co ma świadczyć o tym, że mają do nich prawo.
Admirał Sun Jianguo przemawiał podczas wielkiej konferencji bezpieczeństwa w Singapurze o nazwie Shangri La Dialoque, która gromadzi od lat najwyższych rangą polityków całego regionu. Przybył także amerykański sekretarz obrony Ashton Carter, który potwierdził, że USA traktują Morze Południowochińskie jako wody międzynarodowe i nie mają zamiaru uznawać zwierzchnictwa Chin. Takie samo stanowisko prezentują kraje basenu tego morza: Wietnam, Tajwan, Malezja, Brunei oraz Filipiny. Obserwują z niepokojem aktywność Chin w stosunkowo niewielkiej odległości od swych brzegów.
– Działania Pekinu są sprzeczne z prawem międzynarodowym – podkreślił Ashton Carter, wzywając Chiny do wycofania się z planów opanowania setek niezamieszkanych atoli, wystających z morza skał czy raf. Zapowiedział też zwiększoną obecność amerykańskiej floty w tym regionie. Tym bardziej że na dwu nowo powstałych wyspach amerykańskie samoloty zwiadowcze wykryły systemy artyleryjskie. Pekin traktuje obecność amerykańskich okrętów w bezpośredniej bliskości przebudowywanych wysp jako prowokację. Na razie nie ma też żadnych zamiarów wstrzymania całej operacji.
– Nie są to żadne przygotowania do konfliktu militarnego. Władze Chin nie są do niego gotowe, a tym bardziej nie są zainteresowane tym, aby nadmierna eskalacja sporu doprowadziła do zakłóceń w handlu z USA oraz całym regionem – przekonuje „Rz" Guy Sorman z Manhattan Institute. Jego zdaniem Pekin czyni jedynie wszystko, aby ugruntować swą mocarstwową rolę w Azji. Prowadzi to także do konfliktu z Japonią o archipelag wysp nazywanych w Japonii Senkaku, a w Chinach Daioyu.
„Amerykańscy dyplomaci nie czynią tajemnicy, że konflikt o wyspy nie powinien mieć wpływu na rodzącą się współpracę wojskową z Chinami i na głębokie więzi gospodarcze, które są podstawą stabilizacji politycznej w Azji" – pisał niedawno „New York Times". Cytowany przez dziennik admirał Harry Harris ujął to nieco inaczej, mówiąc: „Konflikt jest zły dla handlu". Amerykanie zdają sobie sprawę, że spór krajów regionu z Chinami o wyspy trwa od dziesięcioleci. Niektóre państwa regionu czyniły w przeszłości to samo co obecnie Chiny. Jednak na znacznie mniejszą skalę. Było to jeszcze przed podpisaniem w 2002 roku porozumienia z Chinami o wzajemnym wykazywaniu „wstrzemięźliwości" w zasiedlaniu czy anektowaniu wysepek Morza Południowochińskiego. Chiny naruszają to porozumienie konsekwentnie od kilku lat.