Dania przyjęła w minionym roku 20 tys. uchodźców i czyni wszystko, aby nie było ich już więcej. Do dwa razy większej ludnościowo Szwecji przybyło w tym czasie ponad 165 tys. imigrantów. Licząc proporcjonalnie, to rekord w skali europejskiej.
Otwarci do tej pory na imigrację Szwedzi doszli do kresu swych możliwości i starają się ograniczyć dalszy napływ uchodźców do poziomu tys. osób tygodniowo. Stąd kontrole paszportowe na słynnym moście nad Sundem (Öresundsbron), mające uniemożliwić przeniknięcie do Szwecji imigrantów bez ważnych dokumentów tożsamości. A takich nie ma nawet do 75 proc. uchodźców.
Oznacza to, że szukający schronienia w Szwecji imigranci pozostać muszą w Danii, która od dawna broni się przed nimi dość skutecznie. Ostatnio wprowadzono nawet ustawowo możliwość rewizji uchodźców na granicy - znalezione przy nich wartościowe przedmioty czy gotówka ponad 400 dol. może ulec konfiskacie na poczet wydatków ponoszonych przez państwo na akomodację imigrantów. Są też propozycje skoszarowania uchodźców w określonych miejscach i zbudowania tam dla nich swego rodzaju wiosek do czasu wyjaśnienia wszelkich wątpliwości azylowych.
Duńskie kontrole na granicy z Niemcami mają zatrzymać potok imigrantów z południa. Na razie wyrywkowe, ale wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie zostaną wprowadzone na stałe.
Wywołuje to w Berlinie jak najgorsze obawy nie tylko o przyszłość strefy Schengen, ale także o polityczne konsekwencje decyzji Danii dla partnerów Niemiec w UE. Berlin liczy na to, że wiele podejmowanych działań, jak np. porozumienie z Turcją, pozwoli na znaczne ograniczenie liczby imigrantów w obecnym roku. Do tego czasu wszystko powinno pozostać jak jest. Zamykanie granic wprowadza element paniki w całą tkaną misternie siatkę dyplomatycznych rozwiązań, grożąc fiaskiem całego przedsięwzięcia. Tego obawia się Berlin.