Wtorkowe niemiecko-izraelskie konsultacje międzyrządowe przebiegły w atmosferze „demonstracyjnej jedności" – jak określił to pierwszy program niemieckiej telewizji. Za tą fasadą narasta jednak krytyka państwa żydowskiego. Nie tylko w Niemczech, ale to Berlin jest obecnie bodajże jedyną stolicą w Europie Zachodniej, w której izraelski przywódca czuje się naprawdę dobrze.
To właśnie kanclerz Angela Merkel zapewnia przy każdej okazji, że Niemcy nigdy nie opuszczą Izraela w potrzebie, a bezpieczeństwo państwa żydowskiego jest częścią niemieckiej racji stanu. Oficjalny Berlin jest więc niezwykle umiarkowany w krytyce działań rządu Izraela. Jednak niemieckie media oraz niektórzy politycy już dawno pozbyli się oporów w krytyce tego kraju.
Volker Beck, polityk Zielonych i szef niemiecko-izraelskiej grupy parlamentarnej, nie omieszkał przed przybyciem Izraelczyków do Berlina przypomnieć, jak są traktowane w Izraelu organizacje pozarządowe otrzymujące wsparcie finansowe z zagranicy. – To duch Putina – oświadczył. Rzecz w tym, że tysiące działających w Izraelu organizacji tego rodzaju musi składać specjalne oświadczenia przy każdym kontakcie z izraelskim urzędem pod groźbą dotkliwej kary finansowej.
Szef niemieckiego Frank-Walter Steinmeier użył innego języka na łamach „Bild Zeitung", lecz także skrytykował rząd Izraela. Przede wszystkim za definitywne fiasko rozmów izraelsko-palestyńskich w sprawie powstania państwa palestyńskiego.
Mało kto w Berlinie wierzy, że premier Netanjahu popiera rozwiązanie, którego ogólne założenia zostały przyjęte przez obie strony już w 1993 roku w Oslo. Zresztą powiedział to wyraźnie w przeddzień ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych. Wycofał swe słowa po wygranej.