Donald Trump zaryzykował. W poniedziałek zaprosił senatora z Teksasu i jeszcze do niedawna głównego rywala w walce o nominację republikanów do wygłoszenia przemówienia na konwencji partii w Cleveland. Ted Cruz uczciwie zapowiedział, że nie wyrazi poparcia dla rywala. Ale ten wierzył, że w ostatniej chwili zmieni zdanie: w końcu jeszcze nigdy się nie zdarzyło, aby na ostatniej prostej w walce o Biały Dom nie doszło do zjednoczenia republikanów wokół swojego kandydata na prezydenta.
A jednak. Cruz utrzymał napięcie do końca. Przedłużył z uzgodnionych 12 do 21 minut swoje przemówienie, przez co odebrał możliwość wystąpienia w momencie największej oglądalności w telewizji następnemu w kolejce kandydatowi na wiceprezydenta, Mike'owi Pence'owi.
Cruz stawia na 2020 rok
I do samego końca, mimo narastających gwizdów i buczenia działaczy republikanów, a także coraz cięższego wzroku samego Trumpa i jego rodziny, nie powiedział, na kogo będzie głosować.
– Cruz mierzy w wybory prezydenckie 2020 r. Liczy, że Trump teraz przegra, a wtedy będzie mógł powiedzieć, że był pierwszym, który dostrzegł, jak tragicznym wyborem dla republikanów był kontrowersyjny miliarder – mówi „Rz" Willem Post, amerykanista w Holenderskim Instytucie Spraw Międzynarodowych Clingendeal w Hadze.
Wystąpienie Cruza było zwieńczeniem pełnej wpadek konwencji. Zaczęła się od przemówienia żony Trumpa, Melanii, które okazało się plagiatem wystąpienia w podobnych okolicznościach Michelle Obamy z 2008 r. Kamery pokazywały masę wolnych miejsc w hali, a swoją ostentacyjną nieobecnością wyróżniali się szanowani w środowisku amerykańskiej prawicy obaj prezydenci Bush, a przede wszystkim bohater narodowy John McCain.