Wiele osób mogło być zaskoczonych, gdy Awigdor Lieberman – szef dyplomacji państwa żydowskiego – przybył w tym tygodniu z oficjalną wizytą do Azerbejdżanu. Państwa w 93 proc. zamieszkanego przez wyznawców Allaha. Lieberman został tam przyjęty z wszelkimi honorami, jak każdy inny zagraniczny polityk. Azerowie nie wypominali mu wcale „zbrodni popełnianych na Palestyńczykach“, zamiast tego zainteresowani byli izraelskimi technologiami oczy- szczania słonej wody.
Wbrew obiegowej opinii Izrael ma bowiem dobre stosunki z wieloma państwami muzułmańskimi, i to nawet w swoim najbliższym otoczeniu. Na przykład z Egiptem (traktat pokojowy z 1979 roku) i Jordanią (1994). Służby specjalne tego ostatniego kraju ściśle współpracują z Mossadem, zwalczając na Bliskim Wschodzie muzułmańskich ekstremistów.
– Nie ma się co łudzić. Zwykli obywatele tych krajów nas nie kochają, ale nasze rządy łączy wspólnota interesów. Wojna nikomu nie służy, osłabia obie strony – mówi „Rz“ izraelski politolog dr Max Singer. – To kwestia Realpolitik, ale również dowód na to, że Żydzi i Arabowie mogą obok siebie żyć jak normalni sąsiedzi.
[srodtytul]Między Turcją a Iranem[/srodtytul]
Do niedawna specjalne partnerstwo łączyło Izrael z Tur- cją. Państwem znajdującym się w bardzo podobnej sytuacji. Świeckim, demokratycznym i związanym z USA. Turkom, podobnie jak Izraelczykom, zależy na ograniczeniu wpływu państw arabskich na Bliskim Wschodzie. Ostatnio sojusz izraelsko-turecki zaczął jednak korodować.