Francuzi wybierali blisko 1900 lokalnych radnych w 22 regionach metropolitalnych i czterech zamorskich. Niedzielne głosowanie odbyło tam, gdzie podczas pierwszej tury tydzień temu żadna z partii nie zdobyła bezwzględnej większości.
Jeśli sondaże się potwierdzą, lewica, która zdobyła 53,7 proc. głosów, będzie rządzić w 24 regionach. Rządząca Unia na Rzecz Ruchu Ludowego (UPM) zdobyła 35,2 proc., co jest najgorszym wynikiem od ponad dekady. Centroprawica prawdopodobnie zachowa władzę jedynie w swoim tradycyjnym bastionie Alzacji i na wyspie Reunion na Oceanie Indyjskim.
Wyraźnie przybity premier Francois Fillon tłumaczył, że porażka to cena za bolesne reformy, jakie rząd musi wprowadzić w czasach kryzysu. – Te wybory pokazują, że Francuzi obawiają się reform emerytur i utraty socjalnych przywilejów – mówił Fillon. Ostrzegł, że Francji nie stać na utrzymywanie modelu państwa socjalnego i reformy będą realizowane. – Nie rządzi się tak wielkim krajem, jakim jest Francja, po to, by wygrać wybory regionalne – przekonywał. Francuskie media zapowiadały, że premier zaproponuje swoją dymisję. Prezydent Nicolas Sarkozy jednak jej nie przyjmie, ale zgodzi się na przemeblowanie w rządzie.
– Porażka centroprawicy ma wiele przyczyn. Najważniejsze to niezadowolenie z polityki rządu w czasie kryzysu, ale także to, że lewica potrafiła się zjednoczyć – tłumaczy „Rz” francuski politolog prof. Georges Mink.
Socjaliści, którzy z nieco mniejszą przewagą wygrali także pierwszą turę wyborów tydzień temu, tym razem zawiązali szeroką koalicję z innymi ugrupowaniami lewicowymi. Decydujący był zwłaszcza sojusz z partiami ekologicznymi, które z powodu obaw związanych z globalnym ociepleniem stają się coraz popularniejsze we Francji.