– Na wiecu mogą się pojawić obywatele obcego państwa szykujący prowokację – mówił przez megafon szef stołecznej milicji Leonid Farmagiej. To sugestia, iż w tłumie mogło dojść do detonacji ładunku wybuchowego. – Z jakiego kraju pochodzą ci terroryści? – pytał zdumiony współorganizator manifestacji z ramienia Białoruskiego Frontu Narodowego Wiktor Iwaszkiewicz.
Zapowiedzi milicjantów nie zakłóciły przebiegu wiecu. Mówcy wyrażali solidarność z więźniami politycznymi z Wołkowyska Mikołajem Autuchowiczem i Włodzimierzem Asipienką, oskarżonymi o przygotowanie zamachu terrorystycznego. Apelowali też o poparcie dla petycji, by 25 marca oraz 8 września, kiedy obchodzona jest rocznica zwycięstwa pod Orszą wojsk polsko-litewskich w 1514 roku nad moskiewskimi, ogłosić świętami państwowymi. Oprócz zdelegalizowanych przez prezydenta Aleksandra Łukaszenkę biało-czerwono-białych białoruskich flag narodowych manifestanci trzymali także flagi UE oraz Polski.
Na wiecu nie przemówił nikt z polityków, którzy ogłosili zamiar startu w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Rywalizujący cztery lata temu z Łukaszenką Aleksander Milinkiewicz był w Brukseli, lider Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Anatol Lebiedźka został zatrzymany przez drogówkę, gdy wracał z sądu w podmińskim Wołożynie, gdzie otrzymał karę grzywny za udział w akcji solidarności z Polakami ZPB Andżeliki Borys.
Po zakończeniu wiecu kilkuset młodych ludzi zorganizowało przemarsz główną ulicą stolicy. Po 200 metrach zatrzymała ich milicja.
Demonstracji 2 tysięcy opozycjonistów przyglądali się przedstawiciele korpusu dyplomatycznego, w tym ambasador Polski na Białorusi Henryk Litwin.