W nocy z poniedziałku na wtorek rannych zostało 77 policjantów. Sześciu jest w stanie ciężkim. We wtorkowy wieczór do północnych przedmieść Paryża skierowanych zostało blisko tysiąc policjantów z oddziałów prewencji. Na dziś prezydent Nicolas Sarkozy zwołał nadzwyczajne posiedzenie ministrów poświęcone bezpieczeństwu.
Tak jak jesienią 2005 roku, gdy zamieszkane głównie przez imigrantów francuskie przedmieścia ogarnęła największa od 40 lat fala zamieszek, i tym razem iskrą, która wznieciła pożar, była śmierć dwóch nastolatków. 15-letni Moushin i 16-letni Larami zginęli w wypadku drogowym. Ich motorynka zderzyła się z radiowozem. I chociaż wszczęto śledztwo w sprawie wypadku, a rodziny zmarłych chłopców apelowały o spokój, ulice przedmieść Paryża znów stanęły w ogniu.
Chuligani zaatakowali policjantów petardami i butelkami z benzyną. W nocy z poniedziałku na wtorek spłonęło ponad 60 samochodów, zniszczonych zostało kilka sklepów, ucierpiała także miejscowa biblioteka publiczna. Policja użyła kauczukowych kul i gazu łzawiącego. Chuligani zaś sięgnęli po strzelby. – Z tego, co przekazują nam funkcjonariusze, wynika, że sytuacja jest dużo gorsza niż w 2005 roku – ocenił wczoraj szef związku zawodowego policjantów Synergie Patrice Ribeiro. – Miarka się przebrała zeszłej nocy, gdy użyto broni palnej – dodał.
Według minister spraw wewnętrznych Michele Alliot-Marie zamieszki mogły być zorganizowane, a do Villiers-le-Bel ściągnęli chuligani spoza dzielnicy. Zwróciła się do mieszkańców blokowisk o udzielenie pomocy policji w izolowaniu uczestników zamieszek, nim niepokoje ogarną kolejne miejscowości. Gorąca sytuacja panuje już m.in. w Tuluzie, gdzie chuligani podpalili 20 samochodów.
– Boję się, ale wierzę w twardą rękę prezydenta Sarkozy’ego – mówi „Rz” Natalie, kelnerka z miejscowej kawiarni. – Z drugiej strony żal mi tych ludzi, którzy wychodzą na ulice. Żyją w spartańskich warunkach. Robią, co mogą, by o sobie przypomnieć.