Według opublikowanego niedawno sondażu dla dziennika „Daily Telegraph” prawie siedmiu na dziesięciu Brytyjczyków chce utrzymania historycznej unii Anglii i Szkocji, czyli jedności Wielkiej Brytanii. Ale jednocześnie obawiają się o przyszłość kraju: niemal połowa uważa, że rozpadnie się za 25 lat, a sześciu na dziesięciu jest zdania, iż wspólne państwo nie dotrwa do połowy stulecia. Jedynie 37 proc. Anglików, będąc za granicą, powiedziałoby o sobie: „Jestem Brytyjczykiem”.– Nacjonalizm szkocki i walijski narasta już od lat 60. i 70. Także Anglicy czują się bardziej Anglikami niż Brytyjczykami – tłumaczy „Rz” dr Eric Kaufmann z Uniwersytetu Londyńskiego. – Widać to nawet na meczach piłkarskich. Kiedyś na meczach reprezentacji Anglii z dumą wymachiwali też brytyjskimi flagami. Dziś wolą angielskie. Niestety, nawet futbol nie sprzyja krzewieniu wspólnej tożsamości. Narody Zjednoczonego Królestwa mają osobne drużyny.

Według Kaufmanna jedną z przyczyn kryzysu tożsamości jest to, że Wielka Brytania przestała być światowym imperium zdolnym jednoczyć pod swoją koroną wiele narodów. Drugi powód to polityka imigracyjna i wielokulturowość.

– Brytyjskość, o której mówi rząd, jest jak worek, do którego wrzuca się wszystkich: przybyszów z Pakistanu, Indii i innych zakątków świata – ocenia Eric Kaufmann.

W maju 2007 roku wybory do parlamentu Szkocji wygrali nacjonaliści, obiecując referendum w sprawie niepodległości w ciągu trzech lat. Z kolei Anglikom nie podoba się sposób dzielenia wydatków z centralnego budżetu. Dzięki tzw. formule Barnetta wydatki publiczne w przeliczeniu na jednego mieszkańca w Szkocji są o 1500 funtów wyższe niż w Anglii. Niedawno angielscy konserwatyści zaproponowali, by szkockich posłów Izby Gmin – jednym z nich jest premier Gordon Brown – pozbawić prawa głosu w sprawach dotyczących tylko Anglii i Walii. Obecnie o sprawach Szkocji decydują tylko Szkoci w swoim regionalnym parlamencie.

Brown, zdeklarowany unionista, stanowczo odrzucił ten pomysł konserwatystów i postanowił zabrać się do odbudowy narodowej dumy i sklejania królestwa. Z jednej strony chodzi o lepszą integrację imigrantów, a z drugiej o wzmocnienie więzi narodowych. Jeszcze zanim w czerwcu objął władzę, nawoływał polityków Partii Pracy do krzewienia patriotyzmu, zaproponował ustanowienie „dnia tożsamości narodowej”, odpowiednika Dnia Niepodległości obchodzonego w USA 4 lipca, oraz uchwalenie ustawy o prawach i obowiązkach – pierwszej swoistej konstytucji Wielkiej Brytanii. Brown chce, by każdy uczeń dogłębnie poznawał historię Wielkiej Brytanii, i proponuje powołanie instytutu brytyjskości. Jednak gdy wspomniał, że częściej należałoby eksponować brytyjską flagę, walijscy politycy nie omieszkali mu wypomnieć, że na fladze obok symboli Szkocji i Anglii oraz Irlandii Północnej brakuje symbolu Walii: czerwonego smoka. Nawet hymn Wielkiej Brytanii, zaczynający się od słów „Boże, chroń królową”, okazał się niedoskonały: jeden z wersów mówi o „zdławieniu buntowniczych Szkotów”. Rząd nie wykluczył, że słowa te zostaną zmienione.Patriotycznej kampanii Browna dobrze wróży to, że wspiera ją opozycja. Wszyscy zgodnie przyklasnęli też pomysłowi utworzenia narodowego muzeum historii brytyjskiej, do którego od dziesięciu lat usiłował przekonać polityków były szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych lord Kenneth Baker. – Wolę niedoskonałą unię niż jakąś perfekcyjną konstrukcję, która zagroziłaby Zjednoczonemu Królestwu – oświadczył przywódca konserwatystów David Cameron.