W środku nocy mieszkańców palestyńskich wiosek położonych w pobliżu przejścia granicznego w Rafah obudziła seria potężnych eksplozji. Po chwili z potwornym hukiem zawalił się fragment wysokiego płotu oddzielającego Strefę Gazy od Egiptu. Kilka minut później w stronę granicy rzuciły się tłumy ludzi.
Wysadzenie płotu to odpowiedź radykałów na trwającą od kilku dni izraelską blokadę Strefy Gazy. Z powodu nasilającego się palestyńskiego ostrzału rakietowego rząd Izraela zdecydował o odcięciu paliwa i wstrzymaniu dostaw żywności. W efekcie prawie dwa miliony mieszkańców znalazły się w potrzasku.
Wczoraj przez 200-metrowy wyłom przedarły się dziesiątki tysięcy ludzi. Część przekroczyła granicę z Egiptem pieszo, część na osłach, niektórzy nawet samochodami. Wszyscy rzucili się na okoliczne sklepy, by kupić podstawowe produkty. Sklepowe półki w promieniu kilku kilometrów zostały całkowicie ogołocone.
Choć na granicy znajdowało się kilkuset egipskich żołnierzy i policjantów, nawet nie próbowali interweniować. Biernie patrzyli na tłumy Palestyńczyków przedzierających się do ich kraju. – A co niby mieli zrobić? Zmasakrować tych biednych, głodnych i zdesperowanych ludzi? – pytał w rozmowie z „Rzeczpospolitą” palestyński działacz Dżamal Juma.
Zresztą sam prezydent Hosni Mubarak wydał służbom bezpieczeństwa rozkaz, by nie przeszkadzały Palestyńczykom w robieniu zakupów. – Pozwólcie im wejść, zjeść i zrobić zapasy. Potem mogą wrócić do siebie – powiedział przebywający w Kairze przywódca.