Afera rozpoczęła się od wykrycia nieautoryzowanej ingerencji w elektroniczną kartotekę demokraty Baracka Obamy. Jak przyznał rzecznik departamentu Sean McCormack, do ingerencji doszło trzykrotnie w ciągu trzech miesięcy. – Z tego, co wiemy, pracownicy kierowali się ciekawością – wyjaśnił McCormack. Dwie osoby zostały zwolnione natychmiast po wykryciu nadużycia, trzecia dostała naganę. Rice stwierdziła, że jest jej przykro z powodu zajścia i że przeprosiła Obamę w rozmowie telefonicznej. Tuż po oświadczeniu pani Rice w sprawie Obamy jej departament przyznał, że do podobnych incydentów doszło również w przypadku Hillary Clinton i republikańskiego kandydata Johna McCaina.

– To poważny przypadek wymagający szczegółowego wyjaśnienia – oświadczył rzecznik Obamy Bill Burton. Dodał, że jego zdaniem doszło do karygodnego “naruszenia bezpieczeństwa i prywatności” i że szczególnie ważne jest, czemu sprawa wyszła na jaw, dopiero gdy zainteresowała się nią prasa. Pani Rice, która przeprosiła też pozostałych dwoje kandydatów, zapowiedziała wnikliwe dochodzenie.

– Stany Zjednoczone doceniają prywatność każdego obywatela, dlatego ta sprawa wymaga stosownych działań – stwierdził senator McCain, domagając się wyjaśnień.

Sprawę komplikuje fakt, że troje winnych zamieszania to nie etatowi pracownicy departamentu, ale osoby współpracujące z dwoma zewnętrznymi firmami.

Afera przypomina podobny przypadek z 1992 roku, gdy pracownicy Departamentu Stanu grzebali w danych ówczesnego kandydata na prezydenta Billa Clintona, szukając potwierdzenia plotek, że w latach 60. chciał on wyrzec się obywatelstwa, by uniknąć służby w Wietnamie. Jak wykazało trzyletnie śledztwo, nie doszło wówczas do złamania przepisów.