Robert Maglakelidze jest dyrektorem Państwowego Muzeum Józefa Stalina w Gori. Siedząc przy biurku z flagami Gruzji i Unii Europejskiej, opowiada o najwspanialszym synu tej ziemi, który urodził się w malutkim domu (widać go z okien biura dyrektora), w rodzinie biednego szewca, a stał się przywódcą największego państwa świata i generalissimusem.
A zbrodnie, dziesiątki milionów ludzi wymordowanych, zagłodzonych, zamęczonych w czasach stalinizmu?
– To radziecka biurokracja jest winna! On – tam na samej górze – nie wiedział, co się dzieje – mówi 58-letni dyrektor.
– To tak jak w wielkiej rodzinie. Ojciec jest dobry, lecz jego synowie mogą dręczyć służących. Ale ojciec o tym nie wie, a służący się nie poskarżą. Przywódcy olbrzymiego kraju jeszcze trudniej utrzymać nad wszystkim kontrolę, ma mnóstwo podwładnych, komisarzy, sekretarzy różnego szczebla, a im niżej, tym więcej okrucieństwa – przekonuje Maglakelidze, zapewniając, że Stalin chciał w latach 30. zorganizować wolne, demokratyczne wybory do Rady Najwyższej:– Nie pozwolili mu biurokraci, bali się, że stracą stanowiska – tłumaczy.
W muzeum ekspozycja nie zmieniła się od 1979 roku, gdy na upadek ZSRR jeszcze się nie zanosiło. Nikt jej nie ruszył przez przeszło 16 lat niepodległej Gruzji, która coraz bardziej odcina się i od Moskwy, i od radzieckiej przeszłości. I zmierza do NATO.