Prezydent Robert Mugabe zaatakował społeczność międzynarodową, mówiąc, że jej członkowie mogą „się drzeć najgłośniej jak potrafią”, a ich głos i tak nie wpłynie na sposób przeprowadzenia wyborów w jego kraju. O ich wyniku zadecydują bowiem ludzie.

Niestety, muszę się po części z Mugabem zgodzić. Istotnie, demokracja jest ucieleśnieniem głosu narodu. Mugabe ten demokratyczny głos jednak po prostu zagłuszył. Morgan Tsvangirai, lider opozycyjnego Ruchu na rzecz Demokratycznych Zmian, wygrał w marcu pierwszą turę wyborów. Mugabe i jego ludzie mogą się łudzić, że głośne wołanie o pomoc zostanie zapomniane wśród chaosu i krwawego terroru dzisiejszego Zimbabwe – nie zostanie.

Obywatele Zimbabwe nie zapomną. My nie zapomnimy. 29 marca był pierwszym dniem końca tego reżimu. Wizerunek Mugabego jako wroga kolonializmu zapewnił mu niegdyś popularność w kraju i w całej Afryce. Dziś nikogo już nie oszuka. Głosy domagające się sprawiedliwości i demokracji zostały usłyszane.

Pozwolę sobie także grzecznie zwrócić uwagę panu Mugabemu: społeczność międzynarodowa nie musi się drzeć, prawda jest bowiem słyszalna, nawet gdy mówi się szeptem. Zapewniam obywateli Zimbabwe, że jesteśmy gotowi pomóc im, gdy nadejdą zmiany. Ci ludzie muszą wiedzieć, że ich życie może się stać lepsze. Ci ludzie potrzebują nadziei.Takie deklaracje mogą pomóc w nawróceniu zwolenników Mugabego. Uświadomić im, że istnieje alternatywa dla przemocy, jakiej doświadczają także bliscy im ludzie. Mogą raz jeszcze uwierzyć, że są w stanie uczestniczyć w budowie lepszego jutra.Raz jeszcze przypomnę panu, panie Mugabe, że nie musimy się drzeć, bo choć kraj jest – z pana winy – w fatalnym stanie, prawda dotrze do ludzi. A prawda jest taka, że społeczność międzynarodowa jest gotowa pomóc każdemu legalnie wybranemu rządowi. I właśnie takiego pozytywnego przesłania – nadziei na zmianę, na lepsze życie – Mugabe boi się najbardziej. Były szef belgijskiej dyplomacji, komisarz UE ds. rozwoju i pomocy humanitarnej