Napięcie narasta od wtorku, gdy zwolennicy opozycyjnego Ludowego Sojuszu na rzecz Demokracji, koalicji skupiającej nacjonalistów, monarchistów i działaczy społecznych, zajęli siłą siedzibę rządu i gmach jednego z kanałów telewizji publicznej.
Zażądali ustąpienia 73-letniego premiera Samaka Sundaraveja, który objął rządy zaledwie siedem miesięcy temu. Od początku uchodził za marionetkę Thaksina Shinawatry, oskarżanego o korupcję i nadużywanie władzy szefa rządu, który został obalony przez wojsko w 2006 r. Shinawatra, 59-letni biznesmen, właściciel klubu piłkarskiego Manchester City (kupił go w 2007 r. za 122 mln euro), przebywa teraz w Wielkiej Brytanii, gdzie zabiega o azyl polityczny.
Rząd wysłał pod swoją okupowaną siedzibę 3 tys. policjantów. Mieli zapobiec przedostawaniu się do środka kolejnych demonstrantów, których liczba na ulicach Bangkoku szybko rosła, dochodząc w piątek do 25 tys. W nocy z czwartku na piątek demonstranci zmusili część policjantów do wycofania się spod siedziby rządu. Ci próbowali wrócić, torując sobie drogę pałkami i tarczami. Parę osób zostało rannych. To rozwścieczyło protestujących. W piątek ok. 2000 ludzi chciało wziąć szturmem główną siedzibę policji w Bangkoku. Domagali się wydania oficerów odpowiedzialnych za tłumienie protestów pod gmachem rządu. Policja użyła gazów łzawiących – obrażenia odniosło 35 osób.
Na ulicach Bangkoku pojawiły się barykady. Władze twierdzą, że demonstranci gromadzą broń, maczety i kije golfowe. Mimo to premier Sundaravej zapewniał, że nie użyje siły przeciw protestującym. Posłał do nich pracowników sądowych z nakazem natychmiastowego opuszczenia gmachu. Ponieważ nie zostali wpuszczeni do środka, przylepili nakaz na najbliższej latarni. – Nie podam się do dymisji. Na razie nie ogłoszę stanu wyjątkowego. Poczekam do jutra – mówił w piątek szef rządu.
25 tys. zwolenników opozycji uczestniczyło w antyrządowych protestach w Bangkoku