Środowe wybory przebiegały w atmosferze spokoju i apatii. Po gorących ulicach Baku spacerowały wystrojone na czarno całe rodziny. Czasem ktoś zamachał azerską flagą. Ze sklepowych witryn, z okien mieszkań jak co dzień spoglądali z portretów prezydent Ilham Alijew i jego nieżyjący ojciec i poprzednik na stanowisku – Hejdar.
W lokalach wyborczych najczęściej świeciło pustkami, dlatego kilkuset międzynarodowych obserwatorów, którzy zjechali do Baku, nurtowała frekwencja wyborcza, nie zaś same wyniki. Z 4,8 mln zarejestrowanych wyborców do urn poszło według władz około 65 procent, czyli nieznacznie mniej niż pięć lat temu, kiedy wyborom towarzyszyły aresztowania opozycji i agresywnie rozpędzane przez policję ogromne jak na Azerbejdżan demonstracje.
[srodtytul]Słabo znani kontrkandydaci[/srodtytul]
Wynik wyborczy Alijewa nie zdziwił chyba nikogo. Pięć największych partii opozycyjnych zbojkotowało wybory. A reszta wystawiła w sumie sześciu kandydatów, z których nikt tak naprawdę się nie liczył. – To marionetki władz – powiedział mi Isa Gambar, przewodniczący opozycyjnej partii Musawat, który w 2003 roku stawał do wyborów prezydenckich jako główny kontrkandydat Ilhama Alijewa.
Znajoma dziennikarka widziała w środę w jednym ze sztabów wyborczych „przeciwnika” Alijewa wyeksponowany portret obecnego prezydenta. Bakijczycy, z którymi rozmawiałem, najczęściej nie znali nawet nazwisk kontrkandydatów.