Poinformowała o tym telewizja CTV British Columbia. W październiku 2007 r., po dziesięciogodzinnym błąkaniu się po strefie odprawy celnej na lotnisku, przybyły z Polski i nieznający języka angielskiego Robert Dziekański zachowywał się niespokojnie i nerwowo, nie potrafiąc znaleźć wyjścia i dotrzeć do czekającej na niego matki. Czterech policjantów chciało go uspokoić. Dwukrotnie użyli paralizatora, tzw. tasera. Dziekański stracił życie.
Dramatyczny film ukazujący te wydarzenia nakręcony przez jednego z podróżnych został pokazany w Internecie. I to właśnie spowodowało wszczęcie śledztwa trwającego jednak niesłychanie długo. Wywołało również gwałtowne protesty przeciwko używaniu paralizatorów. Stosowanie taserów przez policjantów doprowadziło już do śmierci wielu osób, zwłaszcza w USA i Kanadzie. Ale policja nie chce się ich pozbyć.
W piątek po południu czasu kanadyjskiego przedstawiciele prokuratury odpowiadali na pytania dziennikarzy. – Działania policjantów, którzy użyli paralizatora, nie noszą znamion przestępstwa – taka jest konkluzja śledczych.
Sprawę skomplikował dodatkowo problem prawny. Policjanci odmówili zeznań w toczącym się śledztwie. Twierdzili, że nie będą odpowiadać na pytania śledczych, bo mogą im zostać postawione zarzuty. Teraz będą zeznawać, ale nie będzie to prowadzić do znalezienia winnych śmierci Dziekańskiego. Skoro już uznano, że ci, którzy spowodowali jego zgon, zostali oczyszczeni z zarzutów, mogą ich co najwyżej dotknąć kary dyscyplinarne.