Parady, demonstracje, wiece, a co cztery lata prezydencka inauguracja – Waszyngton jak mało które miasto w Ameryce oswojony jest z wielkimi imprezami, na które zjeżdżają tysiące uczestników. Ale nawet zaprawione w bojach władze stolicy USA czują respekt przed tym, co je wkrótce czeka.
– Jednym z naszych największych wyzwań jest ujarzmienie entuzjazmu, z jakim ludzie z całego kraju zamierzają wziąć udział w tym historycznym wydarzeniu – przyznaje rzeczniczka komitetu organizacyjnego Natalie Wyeth. Ponad 400 pracowników komitetu pracuje od paru dni niemal przez okrągłą dobę.
Początkowe szacunki mówiły o czterech milionach widzów, obecnie władze mówią już o „tylko“ dwóch milionach, bo część ludzi wystraszyła się pogody i trudów związanych z całą wyprawą. Choć dla części mieszkańców stołecznego regionu jest to rozczarowanie – wiele z pokojów i mieszkań udostępnionych do wynajęcia za bajońskie sumy na czas inauguracji pozostanie bez lokatorów – to organizatorów liczba ta wciąż przyprawia o zawrót głowy. Spodziewane są całkowity paraliż miasta i przeciążenie systemu komunikacji miejskiej do granic wytrzymałości.
By ułatwić pracę służbom porządkowym i otworzyć źródła dodatkowego finansowania, prezydent George W. Bush w jednej ze swych ostatnich decyzji ogłosił w stolicy stan wyjątkowy od jutra aż do środy.
Sam główny bohater uroczystości ma dla tysięcy wciąż wahających się prostą radę: lepiej oglądajcie to w telewizji.