Sierpień 2008 roku. Michael (Henry David), który jako dziecko wyjechał z rodzicami z Rosji do USA, i Żenia (Polina Fiłonienko), jego dawna koleżanka z klasy, spotykają się po latach w Osetii Południowej. Ona jest dziennikarką, on entomologiem, który prowadzi badania nad ćmami. Kamery, które montują w osetyjskim rezerwacie do obserwacji nocnych motyli, w nocy z 7 na 8 sierpnia zapisują gruziński atak na Osetię Południową.
Z dowodami, że to nie Rosja napadła na Gruzję, jak twierdzą międzynarodowe media, Żenia i Michael zaczynają się przedzierać – jak można przeczytać w zapowiedziach – „przez okupowane przez Gruzinów terytorium do Cchinwali”, żeby poinformować świat, jaka jest prawda.
Ale żeby przekazać światu najważniejszego newsa, młoda dziennikarka musi najpierw ujść z życiem. Takich informacji o filmie udziela Pierwyj Kanał. W zwiastunie, który można zobaczyć w telewizji, młodzi bohaterowie kryją się przed bombami i wybuchami, uciekają przed ostrzałem. Zupełnie przypadkowo trafili do piekła. Dlaczego jest to „Olympus Inferno”? Bo w tym samym czasie w Pekinie trwają igrzyska.
Mówiąc o „Olympus Inferno”, rzecznik kanału porównał go do filmów o Jasonie Bournie, bohaterze powieści Roberta Ludluma. – To film akcji nakręcony praktycznie bez efektów specjalnych i sztucznego oświetlenia – mówi „Rzeczpospolitej” reżyser Igor Wołoszyn.
Film ze względu na warunki pogodowe kręcono w Abchazji. – Akcja toczy się w lecie, a podczas nagrań w Cchinwali leżał śnieg – tłumaczyli twórcy. Reżyser i scenarzysta podkreślają, że w swojej pracy opierali się na materiałach dokumentalnych i relacjach naocznych świadków. Część z nich brała także udział w zdjęciach. – To, co zrobiliśmy, ani na jotę nie różni się od materiału dokumentalnego – zapewnia reżyser w rozmowie z „Rz”. Zaznacza, że w filmie najważniejsi są ludzie, którzy przypadkowo znaleźli się na wojnie, i ich przeżycia, a nie polityka.