Koalicja Saada Haririego zdobyła 70 mandatów w parlamencie, a Hezbollah 58 – podała wczoraj późnym wieczorem libańska telewizja Future. Zwolennicy sił prozachodnich wylegli na ulice, świętując zwycięstwo.
Od wczesnego ranka Libańczycy masowo ruszyli do urn – przed niektórymi lokalami trzeba było stać trzy godziny w kolejce, by oddać głos. Stawka była bardzo wysoka: islamski Hezbollah, wspierany przez Iran, miał wielkie szanse na pokonanie prozachodniej koalicji składającej się z rozmaitych ugrupowań – od Postępowej Partii Socjalistycznej po prawicowe Siły Libańskie. Sondaże wskazywały, że oba obozy polityczne idą łeb w łeb.
W 2008 roku doszło w Bejrucie do walk pomiędzy bojówkami Hezbollahu i siłami większości parlamentarnej. Kraj stanął na krawędzi wojny domowej. Wczoraj, aby nie dopuścić do zajść, na ulice libańskich miast wyszło 50 tysięcy żołnierzy, pojawiły się czołgi.
Zwycięstwo bloku prozachodniego będzie oznaczać kontynuację pomocy, jaką niespełna 4-milionowy kraj otrzymuje z Zachodu, przede wszystkim od Stanów Zjednoczonych. Sukces Hezbollahu mógłby z kolei spowodować zbliżenie Bejrutu z Teheranem oraz Damaszkiem.
– Groziłoby to utworzeniem nowej enklawy irańskiej na Bliskim Wschodzie, po tej, którą stanowi Gaza opanowana przez Hamas – ostrzegał izraelski minister finansów Juwal Steinitz.