– Nie zdałem egzaminu – przyznał Declan Ganley, któremu nie udało się dostać do europarlamentu. Zapowiedział, że nie weźmie udziału w kampanii przed drugim irlandzkim referendum w sprawie traktatu.
Bogaty biznesmen o politycznych ambicjach w dużym stopniu przyczynił się do porażki zwolenników traktatu w referendum z 12 czerwca ubiegłego roku. Zapowiedział wtedy w rozmowie z „Rz“, że zamierza stworzyć ogólnoeuropejską partię, która będzie się sprzeciwiać obecnemu „biurokratycznemu“ kierunkowi integracji europejskiej.
W wyborach do europarlamentu Ganley przegrał jednak wybory w swoim okręgu z trzema rywalami, w tym z dwoma kandydatami czołowych partii irlandzkich wspierających traktat lizboński. W poniedziałek zażądał powtórnego przeliczenia głosów. Okazało się, że dostał3 tysiące głosów mniej, niż podano początkowo.
Ganleyowi nie pomógł dramatyczny spadek popularności rządzącej w Irlandii koalicji, która opowiada się za traktatem. Na rozczarowaniu rządzącymi, na czele z centrowo-liberalną partią Fianna Fail, zyskała głównie chadecka Fine Gael oraz Partia Pracy (obydwie popierają traktat). Najbardziej dotkliwą porażką jest jednak utrata przez Fianna Fail mandatu z okręgu dublińskiego na rzecz radykalnie lewicowej i antylizbońskiej Partii Socjalistycznej.
– To, że jadę do Europy, jest złą wiadomością dla establishmentu – mówił jej lider Joe Higgins. Choć Higgins nie dysponuje nawet ułamkiem kwot, jakie na promocję swojego ugrupowania wydawał szef Libertasu, to właśnie on okazał się głównym beneficjentem kampanii przeciwko traktatowi z Lizbony.