Barack Obama od początku prezydentury stara się wznowić bliskowschodni program pokojowy. Jak jednak zauważył wczoraj „New York Times”, przez ostatnie miesiące nie doszło do żadnego postępu w tej sprawie, a George Mitchell, specjalny wysłannik prezydenta na Bliski Wschód, ostatnio znów wrócił do Waszyngtonu z pustymi rękoma. Przed pierwszym trójstronnym spotkaniem przywódców USA, Izraela i Autonomii Palestyńskiej, do którego doszło wczoraj w Nowym Jorku, rzecznik Obamy zaznaczył więc, że Biały Dom nie wiąże z tym szczytem zbyt dużych nadziei. W sukces szczytu nie wierzyli ani przedstawiciele administracji prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa, ani premiera Izraela Beniamina Netanjahu. Jak się okazało, ich obawy były uzasadnione.
Spotkanie stało się jedynie okazją do wymiany uścisków dłoni i pamiątkowego zdjęcia. Wyraźnie sfrustrowany Obama wzywał po zakończeniu rozmów izraelskich i palestyńskich liderów, by pilnie zrobili jak najwięcej w celu szybkiego wznowienia oficjalnych negocjacji. – Minął już czas na mówienie o rozpoczęciu negocjacji. Nadszedł czas, by ruszyć z kopyta – mówił prezydent.
– Barack Obama nie łudził się, że ten szczyt może doprowadzić do przełomu. Chciał jednak spróbować zrobić coś w tej sprawie – tłumaczy w rozmowie z „Rz” Stephen Larrabee, ekspert instytutu Rand w Waszyngtonie. Proces pokojowy na Bliskim Wschodzie został wstrzymany w grudniu zeszłego roku, gdy w Strefie Gazy rozpoczęła się izraelska operacja przeciw Hamasowi. Najważniejszym punktem spornym jest kwestia rozbudowy żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu. Terytorium, które ma być rdzeniem przyszłej palestyńskiej państwowości. Palestyńczycy żądają wstrzymania rozbudowy. Popiera ich Obama, ale Netanjahu konsekwentnie odmawia.
Lista spraw spornych jest zresztą dłuższa: brak zgody w sprawie przebiegu granicy między Izraelem a przyszłą Palestyną i ostatecznego statusu Jerozolimy (obie strony chcą mieć w tym mieście stolicę), problem palestyńskich uchodźców i uznania prawa do istnienia Izraela przez Palestyńczyków. Co gorsza, Autonomia Palestyńska jest obecnie podzielona. Strefą Gazy rządzi radykalny Hamas. W tej sytuacji – jak dowodzą Izraelczycy – umiarkowany Abbas i tak nie mógłby wprowadzić w życie porozumienia. A Hamas nie pozostawił wątpliwości, co myśli o „nowojorskich rozmowach z okupantem”. „To złośliwa przykrywka dla agresywnych zamiarów Izraela wobec naszego narodu” – ogłosiła organizacja.
– Oczywiście winę za fiasko rozmów pokojowych ponoszą też Palestyńczycy. Ale tym razem pierwszy krok muszą wykonać Izraelczycy. Na razie Izrael nie wydaje się jednak skłonny do ustępstw – dodaje Stephen Larrabee.