– Wiem, że będzie to moment, który być może przejdzie do historii, ale nie było planów, by zadrżały serca euroentuzjastów – żartował prezydencki minister Paweł Wypych, gdy Lechowi Kaczyńskiemu posłuszeństwa odmówiło pióro. Prezydent złożył podpis pod traktatem lizbońskim pożyczonym od współpracownika długopisem.
Na sobotniej uroczystości pojawili się szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, premier Szwecji Frederik Reinfeldt, przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Obecny w Pałacu Prezydenckim premier Donald Tusk stwierdził, że Polska kończy etap bycia nowicjuszem we Wspólnocie Europejskiej. – Krok po kroku budujemy pozycję należną tak dużemu i tak dumnemu narodowi jak naród polski – mówił.
Lech Kaczyński zapewniał, że traktat jest korzystny dla Polski dzięki wynegocjowanym przez poprzedni rząd ustępstwom. Wymienił m.in. wydłużenie dotychczasowego systemu głosowania, gwarancje solidarności energetycznej i mechanizm umożliwiający blokowanie niekorzystnych decyzji w UE. – Unia pozostaje ścisłym związkiem państw narodowych, ale jest to związek państw suwerennych i niech tak zostanie – mówił prezydent. Ostrzegał, aby nie zapominać o tych, którzy mają wątpliwości. – Oni są też naszymi współobywatelami. Może w Polsce jest ich mniej niż gdzie indziej, ale trzeba ich przekonywać – podkreślał.
Kongres LPR zarzucił prezydentowi, że podpisując traktat, naraził interes narodowy, i wezwał go do rezygnacji ze stanowiska. Politycy z całej Europy chwalili natomiast w weekend polskiego przywódcę za zakończenie ratyfikacji dokumentu z Lizbony. Słowa uznania płynęły m.in. z Niemiec, Francji, Włoch.
„Traktat lizboński jest niezbędną podstawą zjednoczonej i silnej Europy, którą Niemcy i Polska jako bliscy partnerzy i przyjaciele będą wspólnie realizować również w przyszłości” – napisał szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier.