Jak dobrze żyje się w Choroszowie

Wioska o 111 km od Moskwy ma optymistyczną nazwę. I jak u Czechowa – trwa tu podział na miejscowych i letników

Publikacja: 20.07.2010 03:36

W ocienionym brzózką sklepie Bieriozka zbiegają się wszystkie szlaki letniskowej wsi

W ocienionym brzózką sklepie Bieriozka zbiegają się wszystkie szlaki letniskowej wsi

Foto: Fotorzepa, Justyna Prus jup Justyna Prus

– A co tu może być dobrego? – pyta ze śmiechem Olga, sprzedawczyni ze spożywczaka przy stacji kolejowej. W ostatnich latach sklepów w Choroszowie przybyło, jest nawet zakład fryzjerski. – Ale nie ma apteki. A jak mnie głowa rozboli? To co, mam jechać do Kołomny? – narzeka. – Nic dobrego tu nie ma, ale ja na szczęście nie stąd, tylko do pracy przyjeżdżam – uściśla.

W sklepie Bieriozka ruch nie ustaje. Chłopak w niebieskiej czapeczce z logo LDPR – partii populisty i nacjonalisty Władimira Żyrinowskiego – pakuje do torby zapasy: osiem butelek wódki i dwie kwasu.

Do wsi zjechali letnicy – to nimi Choroszowo stoi. 111 km od Moskwy pociągiem elektrycznym to dla mieszkańców stolicy wciąż niedaleko. Wykupują dacze. – Miejscowych zostało już tyle, co kot napłakał – mówi pani z siatkami.

Choroszowo różni się od innych podmoskiewskich wiosek tylko optymistyczną nazwą („choroszo” to „dobrze”). Podobnie jak wszędzie indziej pracy tu nie ma i wioska się wyludnia. Za to przybywa przyjezdnych. Letnicy wykupują i budują nowe domki w Choroszowie, bo cenią sobie przyrodę – dookoła las – i „dobrą ekologię”.

– Kupiliśmy tu dom, bo w mieście latem nie da się wytrzymać – opowiada Nadieżda. – Po- wietrze jest wspaniałe, tylko komary tną. I gzy wielkie jak jabłka – narzeka. I po dłuższej chwili wyznaje. – Miejscowi tu są okropni. Tylko patrzą, jak zedrzeć z nas pieniądze. „Dom sobie kupiła, to znaczy, że bogata” – tak mówią. A przecież ja nawet nie mam samochodu, jeżdżę podmiejskimi. A oni wszyscy mają samochody! Co za ludzie – pomstuje.

Wiera, jej siostra, dorzuca parę słów od siebie. – Z miejscowych robotników nie ma pożytku. Jak przyjdą, to trzeba im nalać setkę, żeby się „wyprostowali”. Potem żądają następnej, bo „ciągle ich suszy”. Później, wiadomo, muszą odpocząć, a potem znowu zalać robaka, „bo nijak się nie mogą wziąć za robotę”. I tak bez końca – opowiada.

– Kiedyś musiałam zapłacić sąsiadce za pokrzywy, bo córka nakrzyczała, że za darmo oddaje – wspomina. – Dobrze mówią, że zanim kupisz dom, sprawdź najpierw, kim są sąsiedzi – wtrąca się Nadieżda.

– Każdy ma swoją prawdę. My o nich też nie jesteśmy najlepszego zdania. Panoszą się – mówi o letnikach pani z siatami. Właśnie zakończyła ploteczki z ekspedientką i opuszcza przyjemnie chłodną Bieriozkę, ruszając w upał. Mieszka nieopodal, na osiedlu zbudowanym niegdyś dla pracowników sowchozu (tworzone w czasach komunistycznych państwowe gospodarstwa rolne). Jest tu szkoła, przedszkole, pięciopiętrowy blok z wielkiej płyty i kilka rzędów niewysokich budynków. – To jest nasza strona, a tam za torami mieszkają letnicy – tłumaczy.

W jedynym skrawku cienia przed domem zbudowanym niegdyś dla robotników siedzi pan Borys. Od dawna jest na emeryturze, a ten zacieniony kącik koło huśtawki to jego ulubione miejsce do rozmyślań. Głównie o dawnej świetności Choroszowa. – Sowchoz rozwalili, wszystko rozwalili – narzeka. – Niby jeszcze działa, ale są tam tylko jacyś dyrektorzy, a pracy dla ludzi żadnej. To samo w urzędzie gminy – sami naczelnicy – narzeka. – Młodzi ze wsi wyjeżdżają albo się rozpijają. A tamci (kiwa głową na drugą stronę wioski i jest jasne, że chodzi o rozbestwionych letników), zamiast naszych brać do roboty, przywożą ze sobą Uzbeków. Budują byle jak, ale za to za grosze. Zabierają pracę – nikt z naszych by się nie zgodził na takie warunki. A oni te grosze wysyłają swoim rodzinom do Uzbekistanu i Tadżykistanu, tam za dwieście dolarów można żyć wot tak! – robi znaczący gest ręką.

– Ale spokojnie tu, jeździ dużo autobusów, pociąg podmiejski – wszędzie można dojechać. W Choroszowie jest choroszo! – mówi pan Borys. Bo w końcu mogłoby być gorzej.

[i]Justyna Prus z Choroszowa[/i]

– A co tu może być dobrego? – pyta ze śmiechem Olga, sprzedawczyni ze spożywczaka przy stacji kolejowej. W ostatnich latach sklepów w Choroszowie przybyło, jest nawet zakład fryzjerski. – Ale nie ma apteki. A jak mnie głowa rozboli? To co, mam jechać do Kołomny? – narzeka. – Nic dobrego tu nie ma, ale ja na szczęście nie stąd, tylko do pracy przyjeżdżam – uściśla.

W sklepie Bieriozka ruch nie ustaje. Chłopak w niebieskiej czapeczce z logo LDPR – partii populisty i nacjonalisty Władimira Żyrinowskiego – pakuje do torby zapasy: osiem butelek wódki i dwie kwasu.

Pozostało 84% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021