– A co tu może być dobrego? – pyta ze śmiechem Olga, sprzedawczyni ze spożywczaka przy stacji kolejowej. W ostatnich latach sklepów w Choroszowie przybyło, jest nawet zakład fryzjerski. – Ale nie ma apteki. A jak mnie głowa rozboli? To co, mam jechać do Kołomny? – narzeka. – Nic dobrego tu nie ma, ale ja na szczęście nie stąd, tylko do pracy przyjeżdżam – uściśla.
W sklepie Bieriozka ruch nie ustaje. Chłopak w niebieskiej czapeczce z logo LDPR – partii populisty i nacjonalisty Władimira Żyrinowskiego – pakuje do torby zapasy: osiem butelek wódki i dwie kwasu.
Do wsi zjechali letnicy – to nimi Choroszowo stoi. 111 km od Moskwy pociągiem elektrycznym to dla mieszkańców stolicy wciąż niedaleko. Wykupują dacze. – Miejscowych zostało już tyle, co kot napłakał – mówi pani z siatkami.
Choroszowo różni się od innych podmoskiewskich wiosek tylko optymistyczną nazwą („choroszo” to „dobrze”). Podobnie jak wszędzie indziej pracy tu nie ma i wioska się wyludnia. Za to przybywa przyjezdnych. Letnicy wykupują i budują nowe domki w Choroszowie, bo cenią sobie przyrodę – dookoła las – i „dobrą ekologię”.
– Kupiliśmy tu dom, bo w mieście latem nie da się wytrzymać – opowiada Nadieżda. – Po- wietrze jest wspaniałe, tylko komary tną. I gzy wielkie jak jabłka – narzeka. I po dłuższej chwili wyznaje. – Miejscowi tu są okropni. Tylko patrzą, jak zedrzeć z nas pieniądze. „Dom sobie kupiła, to znaczy, że bogata” – tak mówią. A przecież ja nawet nie mam samochodu, jeżdżę podmiejskimi. A oni wszyscy mają samochody! Co za ludzie – pomstuje.