Jak większość Niemców prezydent Wulff planował wakacje z dużym wyprzedzeniem. Jeszcze jako premier Dolnej Saksonii postanowił skorzystać z zaproszenia zaprzyjaźnionego biznesmena i spędzić urlop w jego posiadłości na Majorce. Zameczek milionera Carstena Maschmeyera, położony w trudno dostępnym zakątku wyspy ze wspaniałym widokiem na morze, nadawał się do tego celu doskonale. Tam też udał się w lipcu ze swą rodziną Christian Wulff, już jako prezydent Niemiec.
Po powrocie dowiedział się z prasy, że naraził na szwank godność sprawowanego urzędu i powinien wiedzieć, co przystoi pierwszej osobie w państwie, a co nie. – Prezydent zapłacił za wakacje i wszelkie zarzuty są bezpodstawne – tłumaczył jego rzecznik, prowokując jedynie dalsze głosy krytyczne.
Ile i kiedy zapłacił za swe wakacje prezydent Wulff, nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że przyjaźni się z Maschmeyerem od dawna i nigdy nie widział w tym niczego zdrożnego.
Tak jak Lothar Späth, któremu jako premierowi Badenii-Wirtembergii wakacje w Grecji fundował znajomy przedsiębiorca. Albo Ulla Schmidt, minister zdrowia w poprzednim rządzie Angeli Merkel, która przebywając na wakacjach w Hiszpanii, kazała sprowadzić tam swą służbową limuzynę.
To jednak nic w porównaniu z ministrem obrony Rudolfem Scharpingiem, który kilka lat temu skierował służbowy samolot na Majorkę, gdzie przebywała jego ukochana, i zaprosił nawet dziennikarzy na sesję zdjęciową w basenie z jej udziałem. Zapłacił za to dymisją.