Szef irackiego rządu Nuri al Maliki zapewniał w przemówieniu telewizyjnym, że irackie służby bezpieczeństwa są już w stanie same zadbać o bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne kraju. – Wraz z wycofaniem amerykańskich wojsk nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi weszły w nową fazę. Fazę relacji między dwoma równorzędnymi, suwerennymi krajami – podkreślał.
Amerykański przywódca Barack Obama na uroczystości do Bagdadu wysłał wiceprezydenta Joe Bidena. Sam zaś najpierw w bazie wojskowej w Teksasie witał powracających z Iraku żołnierzy, a wieczorem zasiadł przed kamerami telewizyjnymi w Gabinecie Owalnym, by wygłosić orędzie do Amerykanów. Gdy zamykaliśmy to wydanie „Rz”, jego treść nie była jeszcze znana. Nieoficjalnie było jednak wiadomo, że oświadczy, iż wojna w Iraku dobiegła końca. Miał też wykorzystać szansę na zdobycie głosów dla Partii Demokratycznej przed listopadowymi wyborami do Kongresu i podkreślić, że dotrzymał obietnicy z czasów kampanii.
– Jako kandydat na ten urząd zobowiązałem się zakończyć tę wojnę. Jako prezydent właśnie to robię – mówił już w sobotę gospodarz Białego Domu. Przedstawiciele administracji Obamy zapewniali jednak, że zarówno prezydent, jak i wiceprezydent będą unikali triumfalistycznego tonu, którym w 2003 roku George W. Bush ogłaszał zakończenie z sukcesem irackiej misji. – Nie usłyszycie od nas takich słów – stwierdził rzecznik prasowy Białego Domu Robert Gibbs.
– My sobie poradzimy i oni sobie poradzą – zapewniał po przylocie do Bagdadu Joe Biden. Komentatorzy boją się jednak, że sukces wciąż nie jest przesądzony. – Irak nadal ma problemy z rebeliantami i terrorystami oraz z utrzymującym się napięciem między sunnitami a szyitami oraz Kurdami a Arabami – stwierdził w rozmowie z „Rz” James Philips, ekspert waszyngtońskiej Fundacji Heritage. – Obama powinien dać też do zrozumienia, że zależy mu nie tylko na zakończeniu wojny, ale także na jej wygraniu. Powinien więc oświadczyć, że Amerykanie pomogą Irakijczykom w utworzeniu stabilnego rządu i zapewnieniu bezpieczeństwa. Administracja prezydenta powinna również zapowiedzieć, że jeśli Irakijczycy o to poproszą, to zgodzi się na przesunięcie daty ostatecznego wyjścia amerykańskich wojsk – dodał James Philips, podkreślając, że żaden ekspert nie wierzy, iż iracka armia będzie w stanie rzeczywiście samodzielnie zapewnić bezpieczeństwo w kraju już pod koniec 2011 roku.
Niektórzy przewidują, że Irakijczycy będą w pełni gotowi dopiero w 2020 roku. Iracka misja kosztowała niemal bilion dolarów i pochłonęła życie ponad 4,4 tys. amerykańskich żołnierzy i ponad 100 tys. irackich cywilów. W 2004 roku Irakijczycy – jak wynikało z sondażu przeprowadzonego wówczas na zlecenie BBC – byli mniej więcej równo podzieleni na zwolenników amerykańskiej inwazji i jej przeciwników traktujących wojska USA i ich sojuszników jak okupantów. Liczba sympatyków Ameryki marzących o tym, że władze w Waszyngtonie przekształcą Irak w kraj mlekiem i miodem płynący (chociaż w drugi Kuwejt), spadała jednak wraz z pogarszającą się sytuacją w kraju. W latach 2006 – 2007, gdy rebelianci byli najbardziej aktywni, w zamachach bombowych i strzelaninach ginęło około 100 osób dziennie. Dziś według BBC ofiar jest dziesięciokrotnie mniej, ale ludzie wciąż nie mogą się czuć bezpieczni.