[i] Korespondencja z Berlina[/i]
„Islam należy do Niemiec” – słowa prezydenta Christiana Wulffa wypowiedziane w ubiegłą niedzielę wywołują coraz większy sprzeciw. – Do czego prowadzi taka deklaracja? – pytają oburzeni obywatele, wysyłając tysiące listów do jego kancelarii.
„Rok 2030: Prezydent RFN Muhammed Mustafa nawołuje muzułmanów, by respektowali prawa niemieckiej mniejszości” – napisał w swym blogu Udo Reiter, szef MDR, jednej z państwowych stacji telewizyjnych. Nawet politycy z bliskiej Wulffowi CDU przypominają, że Niemcy związane są z tradycją judeochrześcijańską, do której „islam nie pasuje”. Burzą się konserwatyści z bawarskiej CSU, twierdząc, że w Niemczech powinna obowiązywać „Leitkultur”, czyli niemiecka kultura przewodnia: w przeciwnym razie krajem zaczną rządzić muzułmanie.
[srodtytul]Turecki mobbing[/srodtytul]
„Czy prezydent ma prawo wygłaszać taką tezę, i to w programowym przemówieniu wygłoszonym w rocznicę zjednoczenia Niemiec?” – zastanawia się gazeta „Bild”, publikując rezultaty sondaży. Wynika z nich, że tylko jedna czwarta obywateli (w tym około 4 mln wyznawców islamu) gotowa jest się podpisać pod słowami prezydenta. Dwie trzecie jest zdania, że Niemcy nie są właściwym miejscem dla tej religii. Niewykluczone, że część z nich przeczytała już książkę Thila Sarrazina pod znamiennym tytułem „Deutschland schafft sich ab” (Samolikwidacja Niemiec), która znalazła do tej pory 900 tys. nabywców.