Bundeswehra chce widzieć w swych szeregach cudzoziemców mieszkających w Niemczech. Tak wynika z propozycji resortu obrony, który szuka sposobów na zwerbowanie żołnierzy.
Już w marcu zostaną powołani do służby ostatni poborowi w związku z zawieszeniem obowiązkowej służby wojskowej w połowie tego roku. Armia obawia się, że może mieć kłopoty ze zwerbowaniem 15 tysięcy rekrutów rocznie. Stąd pomysł sięgnięcia po cudzoziemców. Ale nie Turków, gdyż ci są objęci obowiązkiem służby w swym kraju.
Do armii będą się mogli zgłaszać za to zamieszkali w Niemczech Polacy. Jest ich co najmniej 400 tysięcy, brak jednak statystyk dotyczących ich wieku. Dla wielu może to być oferta atrakcyjna, zwłaszcza w wypadku skierowania do Afganistanu, gdzie prócz żołdu każdy żołnierz otrzymuje 110 euro dziennie, i to bez podatku. Sam żołd wynosić ma w niedalekiej przyszłości od 777 do 1100 euro miesięcznie, w zależności od kwalifikacji. Żołd poborowych nie przekraczał do tej pory300 euro.
Kolejnym pomysłem jest utworzenie przedszkoli dla dzieci wojskowych. W końcu w armii służy 17 tysięcy kobiet. – Po reformie armia musi być atrakcyjnym miejscem pracy – twierdzi resort obrony. Nikt nie oponuje, lecz nie brak głosów, że plany Bundeswehry stoją w rażącej sprzeczności z przepisami wykluczającymi zatrudnianie cudzoziemców na wielu stanowiskach. Jednym z nich jest urząd okręgowego kominiarza, stanowisko w Niemczech dość intratne.
Niemiecka armia ma być zawodowa i ma zostać okrojona z 240 tysięcy żołnierzy do 185 tysięcy. 10 tysięcy ma zostać przygotowanych do pełnienia misji zagranicznych. Planuje się redukcję budżetu resortu obrony o 8,3 mld euro w następnych trzech latach. Wywołuje to protesty wojskowych. – Przy takim poziomie finansowania możemy utrzymać najwyżej 120-tysięczną armię – twierdzi płk Ulrich Kirsch, szef Deutscher Bundeswehr Verband, związku zawodowego dbającego o interesy członków sił zbrojnych. Politycy zwracają uwagę na zbyt wysokie koszty osobowe armii pochłaniające połowę rocznego budżetu resortu obrony.