Wersja, że Michalewicz wyjechał z Białorusi do Polski w bagażniku dyplomatycznego samochodu okazała się nieprawdziwa. Portal NEWSru.com potwierdził informację, że obywatel Białorusi nazwiskiem Michalewicz poleciał samolotem z Kijowa do Pragi. Najprawdopodobniej więc opozycjonista wyjechał z Białorusi do Rosji, unikając kontroli granicznej – a potem z Rosji dotarł na Ukrainę. Jednak tam musiał mieć jakiś paszport. Agencja Interfax, powołując się na „źródło ze struktur siłowych Białorusi", twierdzi, iż możliwe są dwie wersje.
Według pierwszej, opozycjonista jakiś czas temu poinformował władze, że zgubił paszport, faktycznie go zachowując. Tylko w 2010 r. na Białorusi wykryto ponad dwieście takich „utracownych dokumentów". Otrzymał więc nowy – i ten został mu zabrany przez KGB. Już na Ukrainie posłużył się starym dokumentem. I druga wersja, według „źródeł w kręgach dyplomatycznych" bardziej wiarygodna - Michalewicz otrzymał paszport dyplomatyczny.
Od kogo? Tego nie wiadomo, być może od Czechów. Bo podobno jeszcze nim zniknął, pojawiła się informacja, że dzwonił do niego szef czeskiej dyplomacji. Były kandydat na prezydenta był zatrzymany przez KGB; po wypuszczeniu ogłosił, że w aresztach KGB opozycjoniści są torturowani. 14 marca okazało się, że nie ma go w kraju – a właśnie tego dnia miał być po raz kolejny miał być przesłuchiwany. Portal „Biełorusskije Nowosti" opublikował jego „List z zagranicy", w którym pisał, że „nigdy nie zamierzał być bohaterem" i opisywał próby pozyskania jego współpracy przez KGB. Z kolei białoruska Prokuratura Generalna poinformowała, iż bada zarzuty Michalewicza w sprawie tortur.
Jeśli opozycjonista rzeczywiście został „przygarnięty" przez Czechy, byłby to kolejny przypadek poszukiwania tam azylu. W styczniu ścigany przez ukraińskie władze Bohdan Danyłyszyn, były minister w rządzie Julii Tymoszenko, otrzymał tam azyl.