Partia Socjalistyczna (PS) zdobyła według wstępnych wyników aż 36,2 proc. głosów, rządząca Unia na rzecz Ruchu Ludowego (UMP) 18,6 proc., a nacjonalistyczny Front Narodowy (FN) 11,1 proc. Zarówno lewica, jak centroprawica poprawiły swoje wyniki z pierwszej tury, która odbyła się 20 marca. Wtedy również zwyciężyli socjaliści, uzyskując 25 proc. poparcia (UMP – 17 proc.).
Partia Marine Le Pen wypadła nieco słabiej niż w pierwszej turze, w której zdobyła 15 proc. głosów. Jest to jednak o dwa razy lepszy wynik niż w poprzednich wyborach kantonalnych w 2008 r., kiedy na FN oddało głos zaledwie 4,8 proc. wyborców. Partia rośnie w siłę, odkąd wodzę przejęła najmłodsza córka Jean-Marie Le Pena.
Wybory kantonalne obejmują szczebel departamentów, czyli francuskie jednostki administracyjne średniej wielkości – większe od gmin, ale mniejsze od regionów. Głosowanie odbywa się w okręgach wyborczych zwanych „kantonami". Dotychczas lewica rządziła w 58 na 100 departamentów, łącznie z zamorskimi. Teraz będzie rządziła w 62. Frekwencja w drugiej turze była, podobnie jak w pierwszej, rekordowo niska. Do urn udało się zaledwie 45 proc. uprawnionych do głosowania.
Mimo lokalnego charakteru wyborów ich wynik to dotkliwa porażka dla rządzącej prawicy. Są one bowiem traktowane jako ostatnia próba głównych sił politycznych przed wyścigiem o fotel prezydencki w przyszłym roku oraz wskaźnik nastroju wyborców. Ci ewidentnie nie sprzyjają partii Sarkozy'ego.
W obozie rządzącym po ogłoszeniu wstępnych wyników nastrój był więc dość ponury. – To jest porażka i negowanie tej porażki byłoby głupotą. Musimy się zastanowić, jak odwrócić tę tendencję – mówił zasmucony wiceburmistrz Nicei z ramienia UMP Christian Estrosi. W obozie PS panowała za to euforia. – Francuzi chcą zmian i my im je przyniesiemy – mówiła przewodnicząca PS Martine Aubry, jedna z możliwych kandydatek partii na prezydenta. Wtórował jej poseł PS Francois Hollande. – To koniec Sarkozy'ego – podkreślał.