Według zwolenników projektu wspólna europejska lista umożliwi też rozwój europejskich partii politycznych. Teoretycznie istnieją już teraz, na przykład Europejska Partia Ludowa z udziałem PO i PSL czy Partia Europejskich Socjalistów z udziałem SLD. Ale przeciętny wyborca, oddając głos na PO czy SLD, prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy, że popiera jednocześnie europejską partię matkę. Nie słyszał też nigdy w czasie kampanii o jej programie.
Głosowanie nad propozycją w Parlamencie Europejskim odbędzie się na sesji plenarnej w czerwcu. Potem muszą ją jednak zaakceptować państwa członkowskie.
– Na razie nie widzę na to szans. Podział mandatów PE to bardzo delikatna sprawa, w negocjacjach nad traktatem lizbońskim ostatnim dyskutowanym problemem był przecież dodatkowy mandat dla Włoch – przypomina w rozmowie z „Rz" Piotr Kaczyński, ekspert brukselskiego Centre for European Studies (CEPS).
Eurodeputowani są przekonani, że pomysł warto forsować, bo może stworzyć dodatkowe zainteresowanie eurowyborami i zwiększyć frekwencję. Parlamentowi Europejskiemu często zarzuca się brak legitymacji. Frekwencja systematycznie spada, w 2009 roku wynosiła 43 procent (w Polsce zaledwie 25 proc.). Duff nie martwi się, że europejskie partie, które będą zgłaszały kandydatów na listy, mogą na nich umieszczać celebrytów, aby przyciągnąć jak najwięcej wyborców w różnych krajach Unii Europejskiej. – Nie mam nic przeciwko gwiazdom rocka czy piłkarzom. W końcu Parlament musi reprezentować wszystkich. Ufam, że partie nie będą na tyle głupie, żeby mandaty dostało 25 piłkarzy – mówił Duff.
Ale eksperci zwracają uwagę na inne niebezpieczeństwo niż celebryci. – Może się skończyć tak jak z listą krajową w Polsce w latach 90. Miała być miejscem dla ekspertów, a stała się oazą dla świętych krów, którym gwarantowała miejsce w Sejmie – zauważa Kaczyński. Partie umieszczałyby tam zatem kandydatów, którzy boją się bezpośredniej weryfikacji przez wyborców. Na razie nie wiadomo jeszcze, jak zostanie skonstruowana lista: czy będziemy głosować na konkretnych kandydatów czy raczej na partie.
Wątpliwości budzi także pomysł powiększania grona deputowanych. – Już teraz ten parlament jest gigantyczny. Większą izbę, liczącą około 1000 osób, mają tylko Chiny. Ale tam deputowani spotykają się raz, może dwa razy w roku – zauważa Kaczyński. Według niego przy tak dużej liczbie posłów trudno o reprezentatywność.