Korespondencja z Berlina
Do Joachima Gaucka, pierwszego szefa Urzędu ds. akt Stasi, odpowiednika naszego IPN, zgłosił się przed laty kierowca powstającej instytucji. Opowiedział, że pracował na tym samym stanowisku w jednej ze służb bezpieczeństwa NRD.
Mógł oczekiwać, że zostanie natychmiast wyrzucony. Nic takiego jednak się nie stało. Za zgodą resortu spraw wewnętrznych otrzymał nową umowę o pracę. Kierownictwo Urzędu Gaucka, jak nazywano po zjednoczeniu Niemiec instytucję lustracyjną, uznało, że właśnie tak należy potraktować człowieka, który sam się przyznał i wykazał skruchę.
Ten przypadek przytoczyła właśnie liberalna gazeta „Süddeutsche Zeitung", krytykując plany nowego szefa urzędu zapowiadającego, że pozbędzie się wszystkich osób, które pracowały wcześniej w służbach bezpieczeństwa NRD. „To skandal" – pisze największy niemiecki dziennik, zarzucając wybranemu niedawno przez Bundestag nowemu szefowi urzędu Rolandowi Jahnowi, że powodowany chęcią odwetu depcze prawo, podobnie jak to czyniła kiedyś Stasi.
Roland Jahn był w NRD znanym dysydentem, wspierał otwarcie „Solidarność", za co trafił do więzienia, zanim został wydalony do RFN. Gdy obejmował szefostwo urzędu, zapowiedział wyraźnie, że obecność byłych funkcjonariuszy Stasi w tej instytucji „to policzek dla ofiar" służby bezpieczeństwa NRD.