O tym, że Tymoszenko miała grozić śledczemu, mówił deputowanym zastępca prokuratora generalnego Rinat Kuzmin. Jego zdaniem była premier ostrzegała, że „po jej dojściu do władzy ci, którzy ją prześladują, zostaną aresztowani".
– Po zapoznaniu się z materiałami sprawy Tymoszenko, zamiast złożyć podpis, napisała: „Prezydent zdradza interesy narodowe, prokuratura i śledczy wszczynają postępowania karne na podstawie wskazówek mafii, a każdy przestępca, począwszy od Wiktora Janukowycza, a skończywszy na kłamliwym śledczym, odpowie przed sądem". Co to ma być? Czy tak politycy powinni traktować instytucje państwowe? – pytał posłów oburzony Kuzmin.
Julia Tymoszenko odpierała zarzuty w niezależnej telewizji TBi. – Nie groziłam śledczemu. Napisałam jedynie list do prokuratora generalnego dotyczący przestępstwa popełnionego przez pracownika, który świadomie fałszuje sprawę. W kodeksie karnym jest na to odpowiedni artykuł. Nie mogłabym grozić – przekonywała była szefowa rządu.
Prokuratura w Kijowie zarzuca Julii Tymoszenko nadużycie stanowiska podczas podpisania kontraktu gazowego z Rosją w 2009 roku, nieprawidłowości podczas zakupu karetek pogotowia dla wiejskich przychodni, a także to, że wykorzystała w innym celu 300 milionów euro przeznaczonych na ochronę środowiska otrzymanych w 2009 roku od japońskiego rządu.
Otoczenie przywódczyni największej partii opozycyjnej twierdzi, że zarzuty prokuratury mają podłoże polityczne. Zdaniem ekspertów w Kijowie, pisząc list do prokuratora Tymoszenko przypomniała, że urzędnicy tej instytucji powinni przestrzegać prawa i ciąży na nich odpowiedzialność za podpisy składane na aktach.