Armia wypełni swój „narodowy obowiązek przywrócenia bezpieczeństwa" – zapewniał w niedzielę szef MSW Mohammed Ibrahim al Szaar. Według władz w mieście grasują uzbrojeni ludzie, którzy podpalają budynki rządowe i atakują policjantów oraz wojskowych. 120 funkcjonariuszy rzekomo zginęło podczas ataków na pocztę oraz komisariat, w którym schronili się też cywile.
Mieszkańcy Dżisr al Szugur twierdzą jednak, że było inaczej. – My nie mamy broni. Żołnierze zostali zamordowani przez policjantów. Wszyscy zabici zostali postrzeleni w tył głowy – cytowała BBC Abu Nadera, jednego z mieszkańców miasta.
Informacje, jakie docierają z Syrii, są sprzeczne i niejasne. W kraju tym pozostało bardzo niewielu zagranicznych dziennikarzy i zweryfikowanie doniesień z Dżisr al Szugur jest niesłychanie trudne. Media rysują niepełny obraz wydarzeń. Grupy policjantów i funkcjonariuszy sił specjalnych po piątkowych demonstracjach miały rozpocząć wielką obławę w mieście, aresztując wielu opozycjonistów i zabijając niektórych z nich.
To zaś miało spowodować, że część policjantów i żołnierzy, przede wszystkim sunnitów (stanowiących większość Syryjczyków), zdezerterowała. Prezydent Baszar Assad należy do alawitów (do 17 proc. ludności, wierzą w reinkarnację, pozostają też pod wpływem chrześcijaństwa) i swą władzę opiera na nich. – Agenci wywiadu wojskowego i policja bezpieczeństwa szturmowały w poniedziałek miasto. Snajperzy strzelali do ludzi, którzy ośmielili się wyjść protestować na ulice. Około 100 policjantów i żołnierzy zdezerterowało i przyłączyło się do nas – mówił inny mieszkaniec Dżisr al Szugur. Dodał, że sześciu funkcjonariuszy wywiadu wojskowego zostało zabitych.
Zdaniem organizacji praw człowieka Sawasiah pośród 120 zabitych są głównie cywile bądź żołnierze, którzy przyłączyli się do antyrządowych demonstracji. Według rzecznika Sawasiah władze powtarzają pewien wzór postępowania: – Wybierają miasto, gdzie demonstracje były szczególnie liczne, i wymierzają zbiorową karę jego mieszkańcom.