Korespondencja z Waszyngtonu
Firma prawnicza z Chicago dała emerytowanej wdowie do wyboru: albo od razu zapłaci za naruszenie praw autorskich 3400 dolarów (ok. 10 tys. złotych), albo sprawa trafi do sądu, gdzie adwokaci zażądają 150 tysięcy dolarów (prawie 450 tys. złotych).
Mimo to Jane – która nie chce występować w mediach pod nazwiskiem – odmówiła zapłaty, bo nie ma nawet pojęcia, co to jest BitTorrent.
„To pachnie wyłudzeniem" – tłumaczy staruszka reporterowi „San Francisco Chronicle". I choć nie stać jej na drogiego adwokata, nie zamierza się poddać. – Powiem sędziemu, że nie mam pojęcia, jak to się stało. Jeśli Sony padło ofiarą hakerów, jeśli Pentagon padł ofiarą hakerów, to na litość boską, jakie szanse mają zwykli ludzie – przekonuje.
Przypuszczalnie 70-latka używała po prostu niezabezpieczonej bezprzewodowej sieci internetowej i ktoś ściągał pliki bez jej wiedzy. Dla Johna Steele'a z kancelarii Steele Hansmeier PLLC to jednak żadne wytłumaczenie. Każdy, kto zostawia swoją sieć Wi-Fi niezabezpieczoną, jest tak samo odpowiedzialny za późniejsze przestępstwa i tragedie jak rodzic, który zostawia naładowaną broń w zasięgu ręki trzyletniego dziecka – przekonuje prawnik.