Eurosceptycy skorzystali na nowej stronie internetowej z e-petycjami, którą brytyjski rząd uruchomił tydzień temu. Każdy obywatel może tam stworzyć własną petycję i jeśli zbierze co najmniej 100 tysięcy podpisów, parlament będzie zmuszony nad nią debatować.
Pomysł wyszedł od samego premiera Davida Camerona, który chciał, by Brytyjczycy mieli większy udział w decyzjach politycznych. To może go teraz drogo kosztować. Niezrzeszonej deputowanej z West Midlands Nikki Sinclaire udało się bowiem zebrać ponad 100 tysięcy podpisów pod petycją z żądaniem przeprowadzenia referendum w sprawie wyjścia kraju z Unii.
Ponowne głosowanie nad członkostwem Wysp Brytyjskich we Wspólnocie, według premiera, nie wchodzi jednak w rachubę. Jak oświadczył Laurence Mann, polityczny sekretarz Camerona, premier uważa, że „Brytyjczycy w 1975 roku wypowiedzieli się jasno na ten temat. I to wystarczy". Aż 67 procent głosowało wówczas za pozostaniem we Wspólnocie. – Lepiej będzie, jeśli Londyn pozostanie w Unii i użyje swej politycznej siły, by doprowadzić w niej do pozytywnych zmian – powiedział Mann.
Ponad połowa Brytyjczyków popiera wyjście kraju z UE. Tylko jedna trzecia to euroentuzjaści
To nie podoba się brytyjskim eurosceptykom, których rzesza wciąż rośnie. Według sondażu przeprowadzonego przez instytut YouGov 52 procent Brytyjczyków opowiada się za wyjściem z UE. Zwolenników pozostania we Wspólnocie jest zaledwie 30 procent. Dwie trzecie wyborców torysów głosowałoby w referendum za odseparowaniem się od Brukseli.