W nocy z soboty na niedzielę elektrownia Buszer ruszyła. Na razie dostarcza do naszej sieci 60 megawatów – ogłosiła triumfalnie reżimowa irańska telewizja. Już w połowie września elektrownia ma pracować na 40 procent mocy, a na przełomie listopada i grudnia ruszyć pełną parą. Wówczas ma dostarczyć Irańczykom 1000 megawatów energii.
Stopniowe zwiększanie mocy spowodowane jest względami bezpieczeństwa. Należy sprawdzić, czy elektrownia jest dobrze skoordynowana z resztą systemu oraz czy jest bezpieczna. Jej uruchomienie od dłuższego czasu odkładano bowiem ze względu na rozmaite usterki, przeterminowanie komponentów czy atak groźnego wirusa komputerowego. Ten ostatni – według niektórych hipotez – miał zostać przesłany przez izraelskich hakerów. Wszystkie problemy jednak usunięto i elektrownia, jak zapewniają irańscy naukowcy, działa już perfekcyjnie.
W uroczystym uruchomieniu Buszeru brali udział czołowi irańscy oficjele oraz Rosjanie, którzy zbudowali elektrownię. A właściwie dokończyli projekt, rozpoczęty jeszcze w latach 70. przez niemiecką firmę Siemens. Gdy w 1979 roku w Iranie doszło do islamskiej rewolucji i władzę przejęli ajatollahowie, Niemcy wycofali się z przedsięwzięcia. Obawiali się, że elektrownia może służyć pozyskaniu broni nuklearnej.
Pomimo międzynarodowych protestów w 1994 roku Rosjanie zdecydowali się dokończyć projekt. Aby uspokoić Zachód, wymogli na Irańczykach, aby zużyte paliwo nuklearne oddawali im z powrotem. Mimo to Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej nadal ma poważne podejrzenia co do intencji Teheranu i ostrzega, że reżim może starać się zbudować bombę.
Najbardziej zaniepokojeni są Izraelczycy. – Mamy do czynienia z fanatykami o olbrzymich ambicjach. Oni naprawdę wierzą, że islam musi zapanować nad światem – powiedział „Rz" izraelski politolog prof. Efraim Inbar. – Gdy będą mieli pociski balistyczne i głowice nuklearne, będą stanowili śmiertelne zagrożenie nie tylko dla nas i dla całego Bliskiego Wschodu, ale również dla Europy.