W wystąpieniu telewizyjnym lider Autonomii Palestyńskiej ogłosił, że zwróci się do Rady Bezpieczeństwa o uznanie Palestyny za pełnoprawnego członka ONZ. Dał jasno do zrozumienia, że ofensywa dyplomatyczna USA, której celem było odwieść Palestyńczyków od tego pomysłu, trafiła w próżnię. Co więcej – uzasadniając swoją decyzję, Abbas przypomniał słowa Baracka Obamy, który rok temu wyraził nadzieję, że do września 2011 r. Palestyna będzie w ONZ.
Palestyńczycy chcą ustanowienia stolicy we wschodniej Jerozolimie i powrotu do granic sprzed wojny sześciodniowej.
– Świat się z nami solidaryzuje – powiedział Abbas, lecz od razu po tym przemówieniu Amerykanie zaczęli studzić jego nadzieje. Ambasador USA przy ONZ Susan Rice oświadczyła, że lider Palestyńczyków „przeliczył się, jeśli sądził, że to zwiększy szanse na niepodległość dla jego kraju". – W Nowym Jorku nie ma żadnej magicznej różdżki, która rozwiąże wszystkie problemy – powiedziała Rice. – Nawet jeśli Palestyńczycy wygrają głosowanie, w niczym nie zmieni to ich faktycznej sytuacji.
Amerykanie mają w Radzie Bezpieczeństwa prawo weta i od samego początku deklarują, że z niego skorzystają.
– Abbas liczy na to, że USA w ostatniej chwili zmienią zdanie – mówi „Rz" Eleana Gonor z waszyngtońskiego Center for Liberty in the Middle East. – Ma nadzieję, że Obama zrozumie, iż nie można popierać arabskiej wiosny i jednocześnie odrzucać palestyńskie aspiracje. To płonna nadzieja. Płonna – bo Waszyngton nie odmawia Palestyńczykom prawa do niepodległości. Mówi tylko, że trzeba ją wynegocjować z Izraelem.